„Wszystkie narody, wszystkie państwa mają swoje kresy.
Marszałek Józef Piłsudski
Nieszczęśliwy i zmienny jest los grodu i siół kresowych.
Gdy chmura się zbierze, ostry wiatr siecze przede wszystkim ziem kresowych łany.
Gdy grzmią pioruny przede wszystkim tu w wieżyce i domy uderzają.
Tam, w dalekim środowisku rodzimej kultury być może
ludziom słońce jeszcze wschodzi, gdy tu noc czarna panuje.
A gdy wreszcie losy nakażą, by zima śnieżnym całunem cały naród pokryła,
to mrozy i zimy są najdroższe, tu właśnie oddech ludzi ona hamuje i krew w żyłach tamuje.
Nieszczęśliwe kresy……”
Wiedza Polaków o dawnych wschodnich województwach Rzeczypospolitej jest nadal nikła. Obco brzmi słowo „ kresy”. Wraz z odchodzącymi
z tego świata ich mieszkańcami umiera pamięć o tych ziemiach, ludziach i ich losach. Trzeba o tych sprawach mówić. Była to kiedyś kraina bogata w
urokliwa przyrodę, różnorodna pod względem nacji, religii, spięta klamrą kultury polskiej. Lata wojny, wywózki na Wschód czy do Rzeszy,
eksterminacja w więzieniach, obozach koncentracyjnych a wreszcie masowe ludobójstwo dokonane przez oddziały OUN-UPA - zakończyły się
wypędzeniem ocalałych a nazwane zostało „dobrowolną repatriacją”. Ale czy jest możliwe „repatriować” z własnej ojczyzny?
Na kresach nie wyniszczano jedynie ludzi, niszczono całą cywilizację. Palono zabytki kultury, obiekty użyteczności publicznej. Straty kultury były niewyobrażalne i trudne do oszacowania. Razem z dobytkiem niszczony był inwentarz, dlatego nie wiadomo co dokładnie zaginęło. Nadal krąży dowcip o „złotej papierośnicy prezencie władcy Kremla dla prezydenta USA z dedykacją -Zamoyscy-Potockim”. Burzono lub dewastowano kościoły, kaplice, dwory. Nie oszczędzono nawet cmentarzy czy kaplic grobowych. Niszczono cały dorobek wsi polskiej. Palono nierzadko z mieszkańcami i inwentarzem dziesiątki tysięcy gospodarstw, obiektów publicznych tj. szkoły, urzędy, ale też ogrody, sady, plantacje a nawet pojedyncze drzewa przy dworach by nie został żaden ślad po dawnych polskich mieszkańcach.
I jak i do czego można było wracać a jednak wracano by tworzyć nową historię i znów walczyć !
Opowiem o losach rodziny Bugajewskich. Czy jest prawdziwa? Na pewno mogła się wydarzyć. Usłyszałem o tym będąc na wycieczce w Sandomierzu a przewoźnik po Wiśle pan Ryszard chciał nam uzmysłowić jak trudne i zagmatwane są losy ludzi. A jak przedstawiała się jego historia ? O tym za chwilę. Wcześniej kilka faktów historycznych.
Rząd polski tworząc na odzyskanych terenach zaborów nową Polskę uchwałą Sejmu z 1 sierpnia 1919 roku dokonał podziału administracyjnego dzieląc kraj na województwa, powiaty i gminy. Na terenach tzw. Galicji Wschodniej utworzono trzy województwa: lwowskie, stanisławowskie, tarnopolskie. Według spisu ludności w 1921 roku Polacy stanowili 39% ogółu ludności trzech województw kresowych, Żydzi i inni - 7,2 %, Ukraincy - 53,7 %.[2] Jeśli chodzi o używanie języka polskiego nie był na terenie jednolity i zależał od liczebności osób różnych narodowości. Ludność polska rozmawiała po polsku, lecz w wyniku współżycia z ludnością ukraińską władała lepiej czy gorzej językiem ukraińskim. Wywoływało to nazywaną przez językoznawców „interferencję językową”. Na dzień 1 stycznia 1939 roku południowo-zachodnią Ukrainę czyli 55 powiatów Małopolski Wschodniej podzielono na „grupy etniczne”: Ukraińcy, Polacy, Polscy Koloniści , Łacinnicy, Żydzi, Niemcy i inni.
Rodzina Bugajewskich mieszkała w Olejowie, w powiecie zborowskim województwa tarnopolskiego II Rzeczypospolitej. Ojciec Adam, matka Julia i trójka dzieci: Mania, Aniela i najmłodszy Julek. Adam Bugajewski pracował jako kolejarz. Miał małą działkę za torami, gdzie wybudował dom. On sam w wolnych chwilach wyrabiał różne przedmioty z drewna, przeważnie dewocjonalia: różańce, ołtarzyki, ryngrafy co dawało mu dodatkowe źródło dochodów. Dzieci dorastały wśród malowniczej przyrody, chodziły do szkoły z dziećmi ukraińskimi i żydowskimi. Razem z innymi narodowościami uczyli się w szkołach języka polskiego i ruskiego. Młodszy brat Adama był żołnierzem - zakończył swoje życie w Mokranach, został pochowany w zbiorowej mogile. Drugi brat, żołnierz 83 Pułku Strzelców, zmarł w więzieniu na lwowskich Brygidkach. Wszyscy wychowani byli w głębokim patriotyzmie oraz poczuciu obowiązku służenia ojczyźnie i poświeceniu dla niej. Żona Adama Julia miała siostrę Emilię, która wraz z rodziną mieszkała w Zborowie. Została zamordowana wraz z całą swoją rodzina przez bandę UPA.
Po przejściu frontu 1939 roku Adam został zatrudniony przez okupanta bo potrzebni byli kolejarze. Rodzina przez chwilę była razem i dawała sobie jakoś radę mimo wojny. Jednak rozpoczęła się bratobójcza walka, wydano rozkaz zabijania nawet mąż - żonę, gdy nie jest Ukrainką. Wśród ludności polskiej zapanował strach i rodzina Bugajewskich stanęła przed dylematem pozostać czy emigrować? Postanawiają jednak uciec, ale tylko Julia wraz z córkami Manią i Anielą. Wiedząc o rozkazie dowódcy UPA Tarasa Czuprynki ostrzeżeni przez sąsiadów zabierają najpotrzebniejsze rzeczy i wyjeżdżają. Rozkaz brzmiał: „przyśpieszyć likwidacje Polaków…niszczyć ich zagrody, palić w takim przypadku, jeżeli są oddalone od zagrody ukraińskiej o co najmniej – 20 m”. Do mieszkańców Olejowa z początkiem 1944 roku dotarła tragiczna wieść, że oddalone o kilkanaście kilometrów wsie są atakowane przez siły ukraińskie przy wsparciu ogniowym 14 Dywizji „ SS – Galizien” niszczone, palone a Polacy w bestialski sposób mordowani.
Od końca 1939 roku do 1945 roku z rąk ukraińskich terrorystów i bojówek banderowskich w powiecie zborowskim zginęło ponad 2,5 tyś osób. Układ o repatriacji podpisany przez Nikitę Chruszczowa i Edwarda Osóbkę Morawskiego z 9 października 1944 roku przewidywał wyjazd polskich obywateli II Rzeczypospolitej do Polski Ludowej za rzekę Bug, San Niemen. Repatrianci mogli zabrać ze sobą rodziny i rzeczy osobiste do 2 ton.
Tam gdzie mieszkali Polacy dokonywano zbrodni. Mordowanie ich stało się „zaszczytem i obowiązkiem” dla ukraińskich nacjonalistów. Rząd radziecki chciał mieć te ziemie wolne od Polaków. Jedynym wyjściem dla nich było wyjechać na zachód. Sam wyjazd i droga stawały się gehenną. Wagony, w których mieli jechać repatrianci zajęte były przez wojsko a dla nich brakowało miejsca. Przeważnie 6 tygodni trwała jazda, nie było paszy dla zwierząt, żywności, leków dla ludzi. Choroby były udręką dla chorych, starszych czy dzieci. Julii z córkami udało się przetrwać morderczą jazdę, dotrzeć do Polski i osiedlić w Opolu. Do dziś tu mieszka część rodziny.
Tymczasem kierownictwo polityczne Polski walczącej rozpowszechniało w 1944 roku ulotki:
„Każdy Polak powinien pamiętać, że nie jest sam, ze jest członkiem narodu polskiego…za cenę nawet ofiar, nie wolno porzucać rodzinnej ziemi…Musicie tu tkwić , jak drzewa i nie dać się wydrzeć , nawet siłą! Polacy nie dajcie się zastraszyć!”
. Jak było nie wyjeżdżać skoro wszędzie czystki etniczne
Następował dylemat czy jechać pozostawić domy, dorobek całych pokoleń, groby najbliższych, miejsca pamięci narodowej, kościoły. Opuścić – zdradzić ojczyste strony.
Były osoby, które pozostały, nie chciały opuszczać swoich domów, zostawiać dorobku wielu pokoleń. Tak też zrobił Adam Bugajewski wraz z synem Julkiem pozostali w Olejowie. Przecież sąsiedzi nic im nie zrobią razem chodzili na imprezy, śpiewali, mieszkali w sąsiednich domach, żenili się, ich dzieci bawiły się razem i nagle…Wojna - mordercze szaleństwo toczyło się po kresach. I mają się teraz ich bać ? Dlaczego? Jednak i tutaj dociera szaleństwo i chciwość. Nocami Adam wraz z Julkiem nocami widząc nadchodzących Ukraińców chowają się w piwnicy wykopanej w stodole. Pewnego razu bandyci nie znajdując nikogo w obejściu zabierają konia, krowę i odjeżdżają. Kolejnej nocy ojciec z synem schowali się w kopcu po ziemniakach i dzięki temu przeżyli, gdyż dom, stodoła wszystko spłonęło. Zamieszkali w ziemiance, nie opuścili ziemi ojców. Żywili się zapasami z ziemianki i tym co zostało w opuszczonych domach. Nastała wiosna, Adam wiedział, że jego rodzina jest bezpieczna. Część dalszej rodziny też wyjechała, wiedział, że teraz będzie musiał radzić sobie sam. Dziadek zawsze mówił, że nikomu nic nie zrobił, nikomu nic nie jest winien, więc dlaczego ma uciekać . Teraz niemożliwy stał się już wyjazd do Polski, ze względów bezpieczeństwa zrezygnował z kontaktów z nimi. Już nie widać było płomieni palących się domostw, następowała względna stabilizacja życia. Tak zaczęto powoli wracać do normalnego życia. Adam wraz z Julkiem zamieszkali w ziemiance, dziadek miał rozpoczętą budowę budynku gospodarczego obok spalonego domu. Wspólnie z synem zaczęli dobudowę pomieszczeń mieszkalnych. Cieszyli się, że uratowali to co najcenniejsze czyli życie swoje i swoich bliskich. Choć stracili dobytek. Nie widać było już w Olejowie znajomych, sąsiadów. Adam chciał jednak, aby życie wróciło do normalności . Nie było to takie proste. Chciał odbudować dom dla swoich dzieci i żony, aby mieli gdzie wracać. Dawniej szanowano wielokulturowość społeczności, ale nastały inne czasy. Chciano zniszczyć to, co zostało po Polakach toteż nie pozwolono sprowadzać rodziny. Dziadek potrafił wykonywać, różne funkcjonalne rzeczy z drewna. Zatrudniał się jako cieśla a przy odbudowach był bardzo poszukiwany. W ten sposób zdobywał materiały potrzebne do dalszej budowy pomieszczeń mieszkalnych. Dzięki jego pracy mieli co jeść a nadchodząca zima nie była tak straszna. Gorzej było z wujkiem Julkiem - brakowało mu matki i sióstr a wyjazd nie był możliwy. Dziadek chciał zapewnić mu jakąś naukę, by uczył się języka polskiego. Pomocny okazał się ksiądz Józefowicz, choć parafia została zlikwidowana, to jednak nie zapomniał o pozostałych w niej Polakach. Za przewinienia księża w tym czasie karani byli tzw. utratą „sprawek” oficjalnie zezwalającymi na działalność duszpasterską, ale także likwidacją parafii, zamknięciem kościoła. Urządzali nabożeństwa w prywatnych domach i kaplicach cmentarnych, czy też nabożeństwa w kościołach przy zamkniętych drzwiach. Księża działali często nielegalnie czy raczej prowadząc działalność misyjną. Często prowadzono spowiedzi w szafach. Kościół parafialny w Olejowie został przejęty przez władze. Usunięte zostały wszelkie cechy architektoniczne świadczące o kościelnym przeznaczeniu obiektu. Nawę obniżono do wysokości parterowego budynku i zamieniono na zwykły magazyn. W latach 90-tych ponownie przekazano parafii i adaptowano na dom kultury.
W Olejowie oprócz dziadka pozostały jeszcze dwie rodziny. Dzięki Adamskim i Zielińskim łatwiej było zachować polskość. Trzymali się razem. Dziadek, gdy zabrano kościół w swoim domu pozwolił odprawiać nabożeństwa i nauczać polskiego i historii. W podobnym do Julka wieku było jeszcze czworo dzieci i dzięki temu miał on kontakt z rówieśnikami, gdyż nie wolno było dzieciom ukraińskim bawić się z polskimi. Wciąż był strach przed śmiercią i żywa pamięć o sąsiadach, których pomordowano nierzadko na ich oczach. Dziadek Adam zajmował się ratowaniem pamiątek polskiej kultury, utrzymywaniem języka polskiego, kultywowaniem religii, wspieraniem parafii katolickich, organizowaniem uroczystości patriotycznych i religijnych. Pracował przy przebudowie świątyń zabieranych do celów świeckich, adaptował budynki mieszkalne na miejsca kultu. Dzięki temu, że potrafił wykonywać prace w drewnie był pomocny księżom przy wykonywaniu ołtarzy, remoncie kaplic czy wykonaniu różańców. Interesował się losem polskich cmentarzy i opiekował się zaniedbanymi grobami. Jak inni Polacy, którzy pozostali na Kresach, trwał w nadziei, że jego dom będzie kiedyś znów w granicach Polski.
Życie na kresach nie było łatwe często do Olejowa docierały informacje o represjach wobec Polaków o ich izolowaniu i traktowaniu jak gorszą kategorię ludzi. Oni natomiast żyli w miarę bezpiecznie
Niestety kontakt z rodziną nie był możliwy, mówiono, że w Polsce zapomniano o nich. A przecież babci też nie było łatwo, wciąż myślała o swoich bliskich a w oczach Polaków była „ ruską”. Córkom łatwiej było zaadoptować się w społeczeństwie polskim. Mieszkały z innymi rodzinami w jednym mieszkaniu ze wspólną kuchnią i łazienką. Pamiętały o swoim rodzinnym domu, polach, lasach tym co pozostawiły. Babcia bardzo tęskniła. Często wspominała bliskich, którzy tam zostali na Kresach na zawsze. Serce bolało ją, że Oni tam leżą bez postawionego krzyża, że nie może zapalić im znicza, mówiła, że nie możemy zapomnieć o przeszłości. Próbowała nawet przekroczyć granicę, ale jej się to nie udało i spowodowało wiele kłopotów. Mówienie, że pochodzi się z Kresów było niebezpieczne, a o zbrodniach tam dokonanych na Polakach już w ogóle. Jedyną osobą z jaką mógł się zobaczyć dziadek była Mania, która z gościnnymi występami swojego chóru udała się do Wilna i zobaczyła z ojcem i bratem. To była mama pana Ryszarda, który starał się w skrócie opowiedzieć o swojej rodzinie.
Wujek Julek założył rodzinę. Ojciec Adam przekazywał swoim wnukom miłość do ojczystej ziemi i tradycje. Na jego rodzinnej ziemi ludzie nie godzili się na ateizm. Żyli wiarą swoich przodków. Miejscowość była bogata w piękną religijną i patriotyczną tradycję. Szczególnie ważne były zwyczaje świąteczne: choinka, stojący w kącie król, kutia (w czasie wieczerzy gospodarz nabierał łyżką kutię i rzucał w sufit a ilość przyczepionych ziaren symbolizowała zbiór tzw. ilość kop). Na Wielkanoc gospodarze ze mszy rezurekcyjnej wracali do domu na wyścigi, kto szybciej wrócił miał szybciej zebrać zboże z pól. Kurom w ten dzień dawano jeść w powrośle, sypano im zboże w obrębie splecionego ze słomy powrośla, miało to zapewnić trzymanie się kur blisko domu, aby nie chodziły do sąsiednich zagród. Wujek Julek przekazywał rodzinie pana Ryszarda życzenia z okazji 3 maja czy 11 listopada co w Polsce było niespotykane a świadczyło o wielkim patriotyzmie. Wartości te wpoił swoim bliskim dziadek Adam.
Czas płynął. Ludzie z ufnością patrzyli na zmiany zachodzące w Polsce. Ożywiało się też na kresach, zakładano organizacje i stowarzyszenia. Pojawiała się też swoboda w rozpowszechnianiu książek polskich, dewocjonaliów, tworzone były szkółki języka polskiego i parafie katolickie. Niestety Adam Bugajewski zawsze powtarzał, że największym jego rozczarowaniem jest brak oficjalnego potępienia skutków paktu Ribbentrop - Mołotow z 1939 roku. Pragnął, aby jego wytrwałość i walkę o zachowanie polskiej tożsamości na kresach, ktoś w kraju docenił i pamiętał. Sam robił wszystko, co było w jego mocy, aby ludzie nie zapomnieli o swoich korzeniach, przyczyniając się do rozbudzania poczucia przynależności do narodu polskiego przez naukę języka polskiego, historii oraz kultywowanie wiary katolickiej. Na Kresach być Polakiem to być katolikiem. To Kościół przetrwał wielowiekowe wojny.
Gdy między Polską a Ukrainą zaczęła obowiązywać umowa o ruchu bezwizowym (od 1996 roku) Pan Ryszard odwiedził dziadka i opowiedział o zmianach jakie zaszły w Polsce, o tym że wszyscy pamiętają o Wołyniu, o miejscach pamięci pomordowanych. Wtedy dziadek stwierdził: „teraz mogę umierać bo wiem, że Polska o mnie pamięta” . Wszechobecna tęsknota za Polską opierała się na jego silnej wierze w Boga i przywiązaniu do Kościoła.
Istotnym wydarzeniem we wzajemnych relacjach pomiędzy Polakami a Ukraińcami była pielgrzymka Jana Pawła II na Ukrainę w czerwcu 2001 r. Przyczyniła się ona w znacznym stopniu do wzrostu aktywności Kościołów rzymskokatolickiego i greckokatolickiego zarówno w Polsce jak i w Ukrainie na polu pojednania obu narodów.
Finałem przesiedleń w latach 1945-46 była ewakuacja ludności ukraińskiej z przygranicznych rejonów PRL do wsi i miast opuszczonych przez Polaków. Masowe przesiedlenia, deportacje, czystki etniczne spowodowały zmiany w stosunkach demograficznych ziem kresowych. Ofiary tamtych dni i czasów milczały długo, bo w czasach komunizmu samo wspomnienie o tym, że pozostawiono ziemie czy rodzinę na Wschodzie stanowiło zagrożenie. Na kresach tworzono akcję zacierania śladów polskości miast, wsi – niszczono pamiątki, tablice, ulice, cmentarze, dokumenty, akty własności. Na kresach iskra polskości, nie zgasła mimo rosyjskich represji, II wojny światowej czy komunizmu. Polacy zamieszkujący kresy to ludzie, którzy oparli się rusyfikacji, pozostali w miejscu, które nadal nazywają domem. Tworzą polskie związki, kluby, działają razem na rzecz podtrzymania kultury polskiej, która ponad pół tysiąclecia cywilizowała kresy.
Dzisiaj Polacy to zdecydowana mniejszość na kresach. Koło historii toczy się nadal, a ludzie którzy nadal żyją na kresach są żywym spadkiem po tysiącach Polaków, którzy przez wieki umierali za tę ziemię.
Obecnie na kresach: „udaje się umocnić pozycje Polaków. Obchodzone jest m. in. Święto Kultury Polskiej, W Tarnopolu jest np. 8 szkół, gdzie język polski wykładany jest jako przedmiot nauczania. Do szkół sobotnio-niedzielnych chodzą nie tylko dzieci rodzin polskich. Polszczyzna staje się atrakcyjna”[3].
Mimo tego, wyjazdy na Ukrainę są mało popularne wśród Polaków, jedynie Ci, którzy mają jakieś powiązania rodzinne decydują się na wyjazdy. Albo Ci, którzy poszukują swoich korzeni. A przecież Kresy to też nasza ojczyzna.
Bartosz Sieroń