Okupacyjne wspomnienia Józefa Szymury ps. „Traper”

Klara Surowiec 10 maja 2024

            W czasie kwerendy internetowej na stronie  Tarnowsko-Galicyjskiej Biblioteki Cyfrowej (http://bc.cyfrowagalicja.pl/dlibra) natknęłam się na liczne zdigitalizowane rękopisy  byłych żołnierzy Armii Krajowej z Powiśla Dąbrowskiego. Wśród nich w pożółkłym zeszycie szkolnym 32 kartkowym znalazły się wspomnienia  wojenne Józefa Szymury, mojego pradziadka. 

            Wspomnienia pradziadka, rodzinne opowieści  i zdjęcia o nim   zainspirowały mnie do napisania artykułu; oparłam go na  rękopisie mojego pradziadka z lat  1939 – 1945 pt. „Wspomnienia Szymura”. Ze swojej strony dokonałam korekty tekstu  oraz nadałam tytuły poszczególnym częściom wspomnień.

            Pradziadek pisząc wspomnienia o swojej rodzinnej miejscowości osobiście znał  jej mieszkańców. Był bardzo ostrożny przy podawaniu nazwisk żołnierzy z konspiracji. Używał tylko ich imion. Można to wytłumaczyć faktem, że wspomnienia powstały w czasie „głębokiego” PRL-u. Zaświadczyć może o tym numer umieszczony na okładce zeszytu: PN-62/P-50602. W internecie (https://www.prawo.pl › Akty Prawne › Monitor Polski)  dotarłam do Obwieszczenia Polskiego Komitetu Normalizacyjnego z 22 lutego 1963r. z którego wynika, że ten rodzaj normy dla zeszytów szkolnych  (pozycja 75) obowiązywał w latach 1962-1963. A zatem z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę przyjąć, że wspomnienia powstały w latach 60. lub 70. XX wieku.

            Wtedy jeszcze w oficjalnej historii o Armii Krajowej  pisano z pozycji  władzy komunistycznej a żołnierzy AK oceniano krytycznie. Stąd zapewne pradziadek celowo unikał nazwisk, aby zapewnić bezpieczeństwo kolegom z konspiracji oraz ich rodzinom.

            Są to relacje osoby, którą można nazwać Świadkiem Historii. Poprzez kontakt ze Świadkiem Historii uzyskujemy spojrzenie w przeszłość, jakiego nie dadzą żadne encyklopedie i podręczniki historii.

Fotografia ze zbiorów rodziny Szymurów

            Kim był Józef Szymura urodzony w 1910 r. w Laskówce Delastowskiej?   Wychował się w wielodzietnej (sześcioro dzieci) rodzinie chłopskiej na Powiślu Dąbrowskim. Po ukończeniu  szkoły powszechnej - pod wpływem starszych braci - postanowił wybrać karierę wojskową i kontynuował naukę w szkole podoficerskiej. Uzyskał stopień plutonowego, był instruktorem jazdy konnej w szkole kawalerii WP w garnizonie w Grudziądzu. W 1933 r. brał udział w defiladzie na Błoniach Krakowskich przed Marszałkiem Piłsudskim z okazji 250. rocznicy wiktorii Jana III Sobieskiego pod Wiedniem. Uczestniczył w kampanii wrześniowej. Po kapitulacji wstąpił do Armii Krajowej.

Zaświadczenie ze zbiorów rodziny Szymurów

Początki konspiracji

Józef Szymura rozpoczął swoje wspomnienia od udziału w  kampanii wrześniowej 1939 r. Z relacji tej wynika, że walczył  w bitwie pod Tomaszowem Lubelskim, która   na skutek przewagi sil niemieckich zakończyła się podpisaniem aktu kapitulacji przez Polaków. Dowódca szwadronu, w którym walczył Szymura, rotmistrz Matuszek, zarządził zbiórkę żołnierzy. Po krótkim przemówieniu podziękował im za bojową postawę podczas obrony ojczyzny, kazał niepotrzebną broń zakopać, a broń krótką zostawić w celach obrony własnej. Pradziadek był  też świadkiem tragicznej chwili: „W kapitulacji brało udział trzech generałów polskich (nazwisk nie podaję)”.

            Dla żołnierzy września 1939 r. słowa składanej przysięgi: „za sprawę Ojczyzny mej walczyć do ostatniego tchu w piersiach”  nadal były aktualne. Dlatego już  jesienią  1940 r. Józef Szymura spotkał się w Krakowie z byłymi  żołnierzami zawodowymi z Kampanii Wrześniowej,   gdzie  w   bardzo   ścisłym  gronie  omówili   możliwości  dalszej walki zbrojnej z okupantem.

                Szybko przyniosło to efekty. Pierwsze grupy żołnierzy zaczęły  organizować się w trójki kadrowe. Z  relacji wynika, że pradziadek używając pseudonimu „Czeczuga”, zwerbował jesienią 1941 r. do konspiracji trzech członków, którym również nadał pseudonimy, sam  pradziadek w 1942 r.  przyjął pseudonim „Traper”. 

            Z czasem nastąpiła  reorganizacja   siatki konspiracyjnej.  Na terenie gminy Bolesław i Mędrzechów utworzona została placówka nazwą „Malwina”. Dowódcą placówki został Bolesław Babula ps. „Malik”.

                Wiosną 1942 r. Józef Szymura skontaktował się z komendantem placówki „Malwina” Odział składał się 5 plutonów (314, 315, 316 a i b oraz pluton Wojskowej Służby Ochrony Powstania),   które  dzieliły się  na 4 drużyny po 12 członków. W każdej drużynie dowódcą był   podoficer  służby    czynnej,   posiadający  znajomość   obsługi   broni  bojowej.  Szkolenia o obsłudze i znajomości broni oraz walce pozycyjnej i wręcz odbywały się w miejscach dobrze zakonspirowanych. Instruktorzy uczyli w małych grupkach - do 6 osób.

            Z pracy    Zdzisława    Baszaka     pt.   „Placówka AK „Malwina”  wydanej  w    1992 r. w Tarnowie wynika, że mój pradziadek był w plutonie 314 (dowódca ppor. Leon  Ziętara ps. „Łukasz”), w I drużynie w Laskówce Delastowskiej. Oto jej skład:

dowódca drużyny – Tadeusz Klimaj, zastępca – Eugeniusz Strzałba. Członkowie: Józef Liguz, Antoni Soja, Karol Lech, Michał Misiaszek, Władysław Wójtowicz, Stanisław Kaczówka, Wacława Ćwik, Józef Czechowicz, Antoni  Marchwicki, Władysław Banaś, Jan Banaś, Michał Łopata, Tadeusz Łopata, Sebastian  Łopata, Bronisław Łopata, Józef Szymura (pogrubienie – K. S.), Zbigniew Szymura, Dominik Łopata, Władysław Klimaj, Kazimierz Klimaj, Eugeniusz Klimaj, Andrzej Klimaj, Piotr Szmist, Kazimierz Wolak, Helena Klimaj, u której znajdował się magazyn broni  i amunicji oraz odbywały się szkolenia” (s. 10) .  W 1943 r. do placówki „ Malwina” z sołectwa Laskówka dołączyli żołnierze z Batalionów Chłopskich: Ludwik Skwarczek, Stanisław  Opozda, Antoni Balaryn, Antoni Soja.

Kontakty

Z relacji „Trapera” wynika, że na terenie Laskówki Delastowskiej oraz okolicznych wiosek (Odmęt, Wójcina i Delastowice) pod koniec 1942 roku organizacja AK liczyła około 30 członków. Jednocześnie na tym obszarze aktywnie działały formacje Batalionów Chłopskich - związane z miejscowym ruchem ludowym.

Autor wspomnień pisze, że jesienią 1942 r.  próbował nawiązać kontakt z dowódcą placówki „Stanisława” ps. „Duch” (kpt Franciszek Wiatr – K. S.), która funkcjonowała na terenie gminy Szczucin. Próba kontaktu zakończyła się niepowodzeniem, gdyż „Duch” bardzo się izolował, stosunkowo rzadko pojawiał się w „terenie”.

            Z kolei Józef Szymura dotarł do dobrze zorganizowanej komórki AK we wsi Maniów, która   posiadała   radio   nadawczo-odbiorcze,   za pomocą  którego   otrzymywali informacje z  frontu  oraz  ze  świata.  Dzięki   temu  członkowie  miejscowej  konspiracji dowiedzieli się o  porozumieniu między ZSRR a III Rzeszą oraz o wypowiedzeniu wojny przez Niemcy Związkowi Radzieckiemu.

„Traper” nawiązał również współpracę z ruchem oporu działającym w Oblekoniu i Kępie  Lubawskiej z  terenu  województwa kieleckiego. Pisał, że na  terenie kielecczyzny Polakom żyło się bezpieczniej. Spowodowane to było faktem, że drogi w porze jesiennej były prawie nieprzejezdne, a rzadka sieć kolejowa utrudniała Niemcom szybkie przemieszczanie się. Z tego powodu konspiracja w kieleckiem miała  lepsze możliwości działania.

Areszt w Szczucinie

         Autor odczuł też na sobie działania niemieckiego okupanta. Z relacji wynika, że po nieprzemyślanej akcji w okolicach mostu w Szczucinie okupant wydał zarządzenie, że w razie kolejnej akcji na placówki niemieckie,  każda gmina ma   wyznaczyć od 20 do 40 zakładników.   Następnego dnia po wspomnianej akcji   pradziadek wraz z kolegą (żołnierzem  AK) udali się do  Szczucina, gdzie  zostali zatrzymani przez znanego oprawcę Paula Preschera oraz grupę policjantów granatowych.

Jego kolegę wypuszczono  ponieważ miał aktualną kartę pracy.  Pradziadek został zrewidowany i umieszczony w celi. Udało mu się przez więzienne okienko nawiązać kontakt z policjantem Klonowskim (prawdopodobnie), który poinformował go, że będą trudności z opuszczeniem aresztu. Józef Szymura zwrócił się do Klonowskiego, aby ten zadzwonił na posterunek do Mędrzechowa, by poprosił komendanta Lewandowskiego o rękojmę. Dzięki temu został zwolniony z aresztu.

Pobyt na gestapo w Tarnowie

            Kolejne aresztowanie miało miejsce w Tarnowie. Brat Józefa Szymury, Ludwik, który miał na utrzymaniu żonę i kilkoro  dzieci, został wyznaczony przez władze gminne na roboty do Niemiec. W domu Ludwika panował niedostatek, tak jak w każdej małorolnej rodzinie. Dodatkowo dzieci w tamtym czasie chorowały na ospę. Józef chcąc pomóc bratu pojechał z nim do Arbeitsamtu (niemiecki urząd pracy zajmujący się dostarczaniem pracowników na roboty przymusowe do Niemiec) w  Tarnowie, gdzie na szczęście udało się im załatwić sprawę pozytywnie. Wracając, wpadli w łapankę na stacji w Tarnowie. Ani się nie obejrzeli jak podeszło do nich gestapo.  Padło słowo „ausweis” (z niem. legitymacja). Józef Szymura nie miał żadnego dowodu osobistego. Po komendzie „ręce do góry”  pradziadka zaprowadzono na posterunek policji. Tam chwilowo, dla „umilenia czasu”, wsadzili pradziadka do klatki z wilczurami, którą pilnował wartownik.

Gdy oprawcy w czarnych mundurach wrócili, zabrali Józefa ponownie na dworzec. Przed dworcem stała l imuzyna, w której siedziało czterech gestapowców. Zawieźli go na ulicę Urszulańską (siedziba gestapo w Tarnowie). W budynku, do którego go zaprowadzili, za ścianami słychać było jęki, płacz i szlochanie. Józef Szymura miał przy sobie, na niewielkim papierku, spisane nazwiska osób, którzy świadczyli finansowo na rzecz  ruchu oporu. „Traper” spróbował go połknąć. Po chwili do pomieszczenia wpadło trzech gestapowców. Siedli przy stoliku, przed sobą położyli trzy pistolety. Padło pytanie po niemiecku „jak się nazywasz?”. Józef Szymura udał, że nie rozumie, więc jeden z nich zaczął rozmowę z nim w języku polskim. Wypytał Józefa o imię i nazwisko, miejsce zamieszkania i zawód. Spytał również o powód przyjazdu do Tarnowa, po wyjaśnieniu  gestapowcy kazali mu pokazać ręce od wewnątrz. Jego dłonie były na szczęście spracowane, z dużymi odciskami. Gdy spytali, od czego są te odciski,  pradziadek powiedział, że pomaga bratu w kuźni przy cięższych  pracach. Wtedy gestapowcy  odchylili głowy z aprobatą. Nagle padł rozkaz „w tył zwrot!”, lufy trzech pistoletów dotknęły tyłu głowy Józefa Szymury. Doprowadzono go  do pieca kaflowego.

Piec ten, jak na okres wczesnej jesieni, był tak bardzo rozpalony, że trudno go było dotknąć. W głowie kołatała mu się myśl „czy strzelą w tył głowy?”  W  takiej pozycji Józef  był trzymany przez 3 godziny. W tym  czasie pod wpływem stresu silnie się pocił, ciągłe myślał  o zbliżającej się śmierci. Pocieszał się w myślach, że w tym pomieszczeniu Niemcy go nie zastrzelą, gdyż  podłoga była zbyt czysta i lśniąca. Nagle usłyszał rozkaz „odwrócić się i podejść do stolika”. Z relacji wynika, że przez cały czas „pokuty” Józefa przy rozpalonym piecu, toczyły się rozmowy telefoniczne po niemiecku.  Józef Szymura nie znając niemieckiego nie był w stanie nic zrozumieć. Kiedy stanął przy stoliku, usłyszał słowa „jest pan wolny”. Udał niezdziwionego. Został poinformowany przez gestapowców, żeby nie kręcił się na stacji kolejowej, wziął bilet i czekał spokojnie na pociąg.

Fotografia ze zbiorów rodziny Szymurów

Kontyngent

W 1943 r. okupant, stosując różnego rodzaju środki nacisku, przystąpił do ściągania kontyngentów (obowiązkowe dostawy płodów rolnych na rzecz Niemiec). Miejscowy ruch oporu podjął formę ostrzegania społeczeństwa o zabezpieczaniu swoich plonów rolnych przed okupantem. Ostrzeżono też sołtysów przed przymusowym wyznaczaniem sztuk bydła i świni na kontyngent. W miarę możliwości chroniono również biedniejszych rolników.  Wielu  członków konspiracji bardzo się w tej akcji zasłużyło.

„Traper” podał, że w tej akcji zasłużył się   żołnierz o pseudonimie „Turing”.   W  jego rodzinnym   domu    odbywały   się   wszelkiego   rodzaju   narady,  stąd  wysyłano   gońców i łączników do placówki „Malwina” oraz członków AK ze specjalnymi zadaniami do sąsiedniej placówki „Stanisława”, czy to na teren Zawiśla  (woj. kieleckie – K. S.). Ówczesna konspiracja dbała o  zaopatrzenie w żywność dużych miast, takich jak Kraków lub Tarnów. W tamtym   czasie   Niemcy  ograniczyli   sprzedaż  artykułów  żywnościowych   do minimum i  miejska ludność głodowała. Duże zasługi w dostarczaniu żywności mieli też  członkowie Batalionów Chłopskich  z Delastowic. Ryzykując życie nocami dostarczali jedzenie do miast.

Wyprawa łącznika

Niezwykle interesująco „Traper” opisał wydarzenie dotyczące wyprawy łącznika Piotra  z meldunkami i prasą do Mędrzechowa. Człowiek ten poprosił Józefa   o pożyczenie roweru, a on udzielił łącznikowi rady dotyczącej bezpiecznej marszruty. Łącznik  niebawem skierował rower na główną drogę wiodącą do Mędrzechowa. Po chwili na drodze zatrzymał go patrol. Krótkie przesłuchanie: skąd, dokąd, imię i nazwisko? Bez wstępnych rozmów i bez rewizji Piotr został aresztowany. Na całe szczęście to zajście obserwował Władysław Gryszówka, którego Józef Szymura nazwał dobrym Polakiem i patriotą. Podszedł on skrycie do budynku, w którym znajdował się Piotr i przez zakratowane okienko odebrał od łącznika przesyłkę, zapobiegając w ten sposób wpadce.

            Tego samego dnia, wieczorem, do domu Józefa Szymury przyjechali Niemcy. Józef, gdy  tylko  usłyszał  dźwięk  bryczki,  przeskoczył   przez płot,  za  którym znajdował się lasek i ukrył się w skrytce znajdującej się w starej wierzbie. Tam szykował się do obrony. Śledząc ciągle ruchy bryczki, zauważył, że zatrzymała się przy jego gospodarstwie. Z bryczki wysiadło paru „granatowych” i niemiecki komendant Stein. Stein i jeden „granatowy” zostali w domu Józefa, a reszta poszła go szukać. Józef w tym czasie wycofał się w bezpieczne miejsce, odbezpieczył broń i czekał na rozwój wypadków. Zauważył nagle, że ktoś się do niego zbliża. Był to chłopiec o imieniu Ignaś, który wiedząc, że przyjechali po Józefa, dobrze uzbrojony, przybiegł mu na pomoc. Ignaś chciał od razu przystąpić do akcji, ale Józef Szymura powstrzymał go. Postanowił jednak, że w razie, gdyby Niemcy zabrali jego matkę, to bezwzględnie przystąpią do działania. Na szczęście nie doszło do takiego wypadku. Gdy po godzinnym pobycie w domu Józefa Szymury „granatowi” wreszcie postanowili odjechać, Józef mógł spokojnie wyjść z kryjówki. Przed odjazdem poinformowali oni jego matkę, żeby  Józef zgłosił się po odbiór roweru na posterunek w Mędrzechowie.

Łapanka w Szczucinie

            Pradziadek w zwięzły sposób  opisał trudy życia pod okupacja niemiecką. Zaliczył do nich: godzinę policyjną, zabieranie zboża przez Niemców, brak odzieży i opału, srogie zimy oraz choroby. Okupant często urządzał łapanki na ludzi żydowskiego i polskiego pochodzenia. Autor relacji wspomniał o łapance, którą gestapo urządziło w Szczucinie (03.04 1941r. – K. S)   podczas  dnia  targowego.  Wtedy  w  brutalny  sposób  łapano cywili, bito ich i kazano im klęczeć, następnie rzekomy adwokat o nazwisku Praus wskazywał na poszczególne osoby. Tych, których wskazał, zabierano do specjalnych samochodów, jadących w stronę Tarnowa. Tak wywieziony został cały szereg ludzi, z których prawie nikt nie wrócił.

Akcja „Burza”.

Latem 1944 roku, kiedy wybuchło powstanie w Warszawie,  w dowództwie AK zapadła  decyzja o zbrojnej pomocy dla walczącej stolicy.  Obwód dąbrowski też został wyznaczony do tego zadania. Placówki „Malwina” i „Stanisława”  w lesie mędrzechowskim przeprowadziły zgrupowanie.

Z relacji pradziadka wynika, że celem zgrupowania było sprawdzenie przygotowania bojowego miejscowych oddziałów.  Autor dowodził, że Niemcy w tym czasie przenieśli część swoich sił z frontu zachodniego na front wschodni, zaostrzając tym samym rygory w stosunku do zajętych obszarów na terenie Polski. Po kilku dniach zgrupowanie na terenie lasów mędrzechowskich zostało rozwiązane.

Zaangażowana Laskówka

Pluton w końcowym okresie wojny na terenie Laskówki Delastowskiej liczył około 42 członków, w tym kilka kobiet. Do ryzykownych zadań zwykle zgłaszało się na ochotnika trzech odważnych żołnierzy konspiracji: Gienek, Władek i Edward (autorce nie udało się ustalić ich nazwisk).

  Gienek dostał rozkaz, aby konną furmanką dostarczyć przesyłkę do członka AK w Szczucinie. Gdy jechał szosą Delastowice – Szczucin ujrzał grupę ludzi, furmanki konne i motory, na których siedzieli żandarmi niemieccy. Kilku z nich prowadziło rewizję zatrzymanych osób. Gienek, trochę zdenerwowany, podjechał. Spytano, co wiezie i kazano mu odkryć wóz. Zdjął siedzenie zrobione ze słomy i położył je obok wozu. Niemcy po przeszukaniu słomy pozwolili mu odjechać. Po przyjeździe do Szczucina opowiedział koledze z  konspiracji  o  zajściu, który  rozwiązał słomiankę z wozu, po czym wyjął z niej plik prasy, mówiąc: „miałeś szczęście”.

Przed zakończeniem wojny Niemcy byli bliscy wynalezienia nowej broni rakietowej. Mowa tu o rakietach V1 i V2, które zaczęto produkować w mieleckich zakładach. Broń ta jednak nie do końca zdała egzamin. Rakiety często lądowały w nieprzewidzianym miejscu Jedna z takich rakiet spadła do stawu pod Pacanowem. Aby wyciągnąć części z rakiety,  Ignaś - jeden z członków AK z Laskówki  Delastowskiej, po zanurkowaniu, wyciągnął je na powierzchnię.  Części  rakiet przejęło dowództwo AK.

Nadchodziła jesień 1944 roku. Front się zbliżał. Niektóre niemieckie siły się wycofywały, inne szły na wschód jako uzupełnienie. O wszystkich ruchach na froncie było wiadomo z gazet oraz przez specjalnych emisariuszy, którzy nocą, przekraczając linię frontową, kontaktowali się z  przedstawicielami miejscowej konspiracji. 

Fotografia ze zbiorów rodziny Szymurów

Ostatnie miesiące okupacji

W styczniu 1945 roku Józef Szymura udał się ze swoim siostrzeńcem do domu rodzinnego, ponieważ dostał zawiadomienie o śmierci swojego ojca, który leżał sparaliżowany od 2 lat. Opiekowała się nim matka Józefa i jego siostra. Ojciec został pochowany na cmentarzu w Woli Mędrzechowskiej, ponieważ Szczucin był ciągle pod ostrzałem. Po powrocie do domu Józef zdecydował zostać przez parę dni z matką, siostrą i jej dziećmi oraz ze szwagrem. Szwagier ukrywał się na strychu, gdyż wszystkich mężczyzn chwytano i wysyłano do kopania rowów dla Niemców.

10 stycznia placówki niemieckie stacjonujące na terenie sąsiednich wsi, zaczęły się przegrupowywać  w rejony położone wzdłuż wału wiślanego. Od strony Szczucina i Lubasza nadciągały grupki żołnierzy niemieckich, okopując się na południowym stoku wału. Ten ruch resztek wojsk niemieckich oznaczał, że może zacząć dziać się coś nowego, dodatkowo ciągłe strzelaniny i dalekie wybuchy potwierdzały ten stan rzeczy.

Józef Szymura przeczuwał, że „coś wisiało w powietrzu”. Spakował ze swoim siostrzeńcem resztę dobytku na furmankę, a następnie umocnił z nim rów strzelecki, kopiąc go na wysokość ponad 2 metrów. Niedaleko znajdował się pusty bunkier na konie, wykopany przez Niemców. Józef Szymura wraz z siostrzeńcem wprowadzili tam konie oraz 2 krowy, odpowiednio je zabezpieczając. Noc minęła spokojnie, jedynie z daleka słychać było dźwięki wybuchów i strzałów. Rano wszystkie odgłosy ucichły. Było mglisto, Wisła była pokryta grubą powłoką lodu. Wieś była bardzo cicha, jakby wymarła. Gdzieniegdzie tylko słychać było szczekanie psów.

            Wieś była wysiedlona, wiele domów stało pustych, jednak ludzie przychodzili pojedynczo strzec swojego dobytku, którego nie zdążyli zabrać. Około godziny 8 od strony Wisły odezwały się odgłosy strzałów z karabinów maszynowych i zapaliło się kilka strzech na domach w pobliżu rzeki. Strzelanina ciągle przybierała na sile. Zapalało się coraz więcej domów, utworzyła się zasłona dymna. Okazało się, że wojska sowieckie forsują Wisłę, a Niemcy się wycofują. Wśród ostrej strzelaniny słychać było też krzyki. Niemcy wycofując się,   zbierali   rannych  i  zabitych. W   tym czasie  Józef  Szymura ze  szwagrem,  siostrzeńcem i dwiema małymi siostrzenicami skryli się w bardzo głębokim rowie strzeleckim. Druga część rodziny, czyli matka Józefa i jego najstarsza siostra (matka tych dzieci) zostały w domu, leżąc na podłodze, ponieważ pociski leciały tak gęsto, że ciężko było się w jakikolwiek sposób wychylić.

Niemcy znajdujący s ię w sąsiednich bunkrach wezwali do skierowania ognia w kierunku Laskówki. Wtedy rozpętało się prawdziwe piekło. Pociski artyleryjskie eksplodowały, sypiąc wszędzie swoje odłamki. Sowieci, wypierając z bunkrów niemieckich żołnierzy,  szybko parli naprzód. Z każdej strony leciały pociski z karabinów maszynowych i granaty. W pewnym momencie zapaliło się sąsiednie gospodarstwo, którego odległość od rodzinnego domu Józefa Szymury wynosiła 30 m, więc całe domostwo Józefa znalazło się w dymie. Niemieckie pociski armatnie, wybuchając, ryły ziemię i wszędzie siały swoje odłamki. Od jednej z tych eksplozji wypadły wszystkie szyby z okien. Siostra i matka Józefa dalej leżały w domu przerażone, nie wiedząc co robić. Jego siostra namawiała matkę, aby przejść do rowu, gdzie znajdowała się reszta rodziny, ale ta odmówiła. Siostra, pełna lęku, nie wiedząc co dzieje się z jej dziećmi i resztą rodziny znajdującej się w rowie strzeleckim, wyskoczyła z domu i chciała szybko przebiec w ich stronę. Niestety w tamtym momencie odłamki pocisku, który wybuchł trochę dalej, poraniły jej nogi. Wystraszona upadła na ziemię, z emocji nawet nie czuła bólu. Było to dosłownie parę kroków od rowu, w którym znajdował się Józef z resztą rodziny. Dzieci wciągnęły ją do siebie, zabezpieczając jej – na szczęście lekkie – rany.

Pociski leciały bez ustanku. Ponieważ krowy i konie, które stały na uwiązaniu w bunkrze zaczęły się płoszyć, Józef Szymura wraz z siostrzeńcem przeskoczyli do nich z rowu strzeleckiego. Siostrzeniec Józefa – Tadek – wszedł między krowy, a Józef między konie, aby je przytrzymać za łańcuchy. W tamtym momencie zauważyli zapalające się kolejne gospodarstwo i atakujących sowieckich żołnierzy. Jeden z nich zobaczył Józefa i Tadka w bunkrze z bydłem. Dawał im znaki ręką, aby się położyli na ziemi, ponieważ mogli zostać zranieni lecącymi pociskami i pytał, gdzie są Niemcy. Wtedy rozległ się straszny huk. Pocisk artyleryjski dużego kalibru uderzył w brzeg bunkra. Józef i Tadek na moment stracili przytomność. Gdy się wybudzili, dalej leżeli między bydłem, ale Józef zauważył, że brakuje jednego konia. Zapewne urwał się po usłyszeniu wybuchu i pognał w nieznanym kierunku. Drugi stał przy ścianie drżąc. Krowy leżące nieruchomo wokół Tadka okazały się martwe. Józef z siostrzeńcem zostali chwilę w bunkrze, leżąc przysypani lekko ziemią i rozmawiając. Na szczęście ani Tadek, ani Józef nie byli ranni. Mieli wielkie szczęście, że nic się im nie stało po takim wybuchu.

            Wrócili szybko do rowu strzeleckiego, aby zobaczyć co dzieje się z resztą. Tam również na szczęście wszyscy byli zdrowi. Józef Szymura wyskoczył ze schronienia i pobiegł do domu po matkę. Ta, modląc się, dalej leżała na podłodze bez żadnych ran. Strzelanina trochę ucichła i oddaliła się. Kilka domów we wsi spłonęło, a dopalające się zgliszcza sprawiały   ponury   widok.   Niedaleko   rowu  leżało  dwóch  zabitych żołnierzy radzieckich, a w oddali ciągle było słychać strzały. Zaczęło się ściemniać. I oto nagle do rowu strzeleckiego wskoczył żołnierz radziecki. Był ranny w lewą rękę. Prosił, aby go przetrzymać w schronieniu, bo Niemcy wzmocnili siły i idą w stronę Wisły. Rana była spora, rodzina Józefa zrobiła bandaż z prześcieradła i opatrzyła rękę żołnierza.

Ściemniało się coraz bardziej. Nagle wszyscy w rowie usłyszeli dźwięk łamanego płotu i głos mówiący coś po niemiecku. Równocześnie dostrzeżono strumień światła z latarki. Niemcy, oświetlający cały teren, zauważyli rów strzelecki, w którym znajdował się Józef Szymura wraz z rodziną i żołnierzem radzieckim. Podeszli do bunkru, aby sprawdzić, czy ktoś tam się kryje. Gdy zobaczyli w nim ludzi, spytali kim są. Było ich kilkunastu, uzbrojonych w broń i granaty. Nagle Niemcy zauważyli karabin leżący w kącie bunkra, więc szybko wyciągnęli swoją broń i skierowali ją prosto do rowu strzeleckiego, w którym znajdował się między innymi Józef. Wtedy wstał ranny żołnierz radziecki, tłumacząc, że karabin należy do niego, a on wskoczył do bunkru, aby się schronić przed strzelaniną. Niemcy wyciągnęli go z rowu, kazali mu odrzucić broń. Oprócz karabinu ranny żołnierz miał tylko płaszcz. Niemieccy żołnierze, widząc dzieci siedzące w rowie, wrzucili płaszcz z powrotem do bunkru, aby dwie małe siostrzenice Józefa mogły na nim usiąść. Na koniec powiedzieli, żeby zabrać się z nimi w kierunku zachodnim, gdy będą wracać, bo tutaj może być ofensywa. Odeszli, zabierając ze sobą rannego jako jeńca. W tamtym momencie w rowie strzeleckim nastąpiła szybka mobilizacja. Józef Szymura zabrał swoją matkę i resztę rodziny do sąsiedniego domu, gdzie była dobrze ukryta piwnica, aby się tam schować.

Rano oczom ukazywał się smutny widok wsi. Domy spalone, dym jeszcze unosił się nad niektórymi gospodarstwami. Na ziemi leżały zwłoki poległych radzieckich żołnierzy. Już w nocy pojawili się członkowie z AK i wspólnie badali teren. Napotkali dużo broni ręcznej, zarówno niemieckiej jak i radzieckiej, amunicji oraz broni większego kalibru. Na terenie Laskówki leżało około 30 zabitych żołnierzy radzieckich, w tym jeden wyższy oficer z częściowo roztrzaskaną głową od odłamka pocisku. Resztę rannych lub martwych sowieci zabrali za Wisłę z pomocą cywilów.

            Od 13 stycznia 1945 roku nie spotykało się już Niemców na terenach Laskówki Delastowskiej. Wtedy zaczęto zabierać martwych żołnierzy z pól bitwy, których armia nie zdążyła wziąć ze sobą, aby pochować ich na planowanym cmentarzu; zbierano również broń i amunicję, którą odpowiednio zabezpieczano. Ludzie, którzy byli wysiedleni do bliskich wsi, wracali do domów i przywozili resztę swojego majątku. Wieś się z powrotem zaludniła, ale wyglądała   smutno.   Kilkanaście   gospodarstw spłonęło,  wszystkie  płoty    były   połamane, a szyby w domach powybijane. Dodatkowo większość zboża i siana była skradziona, głównie przez Niemców. Józef Szymura na wysiedleniu wyszedł tragicznie. Stracił dwie krowy, dwa konie, a nawet kury, które zostały zabite odłamkami pocisków, tak samo jak i pies. Została tylko skóra i mięso z zabitych krów. Mięso Józef uwędził i tym żywił się z rodziną przez jakiś czas, bo nic innego nie było do jedzenia.

            Nadchodził czas wiosny, a zatem czas obsiewu pola, niestety nie było ani zboża, aby je posiać, ani ziemniaków, aby je zasadzić. Brakowało pieniędzy. Trzeba było organizować zupełnie nowe życie. Po odjeździe siostry Józefa z jej dziećmi oraz mężem, w domu rodzinnym został tylko Józef i jego matka. Musieli dawać sobie radę we dwójkę. Sprzedali wóz konny, Józef pożyczył od kolegi trochę zboża, przyciął drzewo na opał i ponaprawiał okna. Na szczęście wciąż mieli ukryte buraki cukrowe, którymi słodzili herbatę, przeważnie lipową i czarną kawę paloną ze zboża. Od księdza proboszcza (ks. Józef Kapturkiewicz –K. S.), który przebywał przez jakiś czas zakwaterowany u Szymurów, Józef dostał trochę drewna z rozebranych bunkrów niemieckich. Ksiądz mieszkał u Józefa dopóki mieszkańcy wsi nie odbudowali kaplicy. Odbywały się w niej nabożeństwa odprawiane przez proboszcza, właściciela byłego dworu w Delastowicach.

               Na tym wydarzeniu wspomnienia Świadka Historii kończą się. 
Po wojnie Józef Szymura był poszukiwany przez Służbę Bezpieczeństwa ze względu na przynależność do Armii Krajowej i przez jakiś czas ukrywał się.  Później pracował w GS Samopomoc Chłopska w Mędrzechowie. Mieszkał z rodziną w Laskówce Delastowskiej. Zmarł 11 czerwca 1987, pochowany na cmentarzu parafialnym w Delastowicach.

Zakończenie

            Dzięki wspomnieniom  mogłam choć w przybliżeniu odtworzyć życie mieszkańców Laskówki Delastowskiej w czasie okupacji. Bardzo dobrze, że te wspomnienia wyszły spod pióra mojego pradziadka.

Klara Surowiec, prawnuczka „Trapera”