Jesienią 1944 r. na Ziemi Szczucińskiej zbliżające się od wschodu wojska radzieckie w ramach frontu wschodniego, ustabilizowały swoje pozycje na linii Wisły i Wisłoki aż do stycznia 1945 r. Gmina Szczucin znalazła się w bezpośredniej strefie działania wojsk frontowych - po stronie niemieckiej. Niemcy od dłuższego czasu wykorzystywali miejscową ludność do budowy licznych umocnień fortyfikacyjnych, co powodowało utrudnione poruszanie się. Wielu mieszkańców nadwiślańskich miejscowości zostało wysiedlonych. Rosjanie mocno ostrzeliwali nasze tereny zza rzeki Wisły. Zapewne znakiem zbliżających się nowych czasów było zniszczenie przez Niemców mostu w Szczucinie.
Ogólna sytuacja zaczynała być dla Niemców coraz bardziej problematyczna: alianci wylądowali w Normandii – powstał front zachodni, a na froncie wschodnim Niemcy systematycznie cofają się. 20 lipca 1944 r. miał miejsce nieudany zamach przeprowadzony przez oficerów Wehrmachtu (pod przywództwem pułkownika Clausa von Stauffenberga) na życie Adolfa Hitlera. Dowództwo Armii Krajowej (AK) wobec niesprzyjającej sytuacji militarnej i międzynarodowej plan powstania powszechnego zastępuje planem operacji „Burza”. Sytuację komplikuje również powołanie na obszarze wyzwalanym spod okupacji niemieckiej w lipcu zależnego od ZSRR, niesamodzielnego rządu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Sytuacja jest coraz bardziej dynamiczna; na Powiślu odgłosy frontu wschodniego są coraz wyraźniejsze, zapowiadają nadejście upragnionej wolności. Zanim to nastąpiło w lesie w okolicach Szczucina w październiku 1944 r. miała miejsce niezwykła historia.
Zaskakująca historia
Otóż 16 X 1944 r ok. godziny 20.30. został zestrzelony nad miejscowością Czarkówka (w Gminie Radgoszcz) Liberator KH – 152 „F” z 34. Dywizjonu SAAF (South African Air Force – Południowoafrykańskie Siły Powietrzne), który miał dokonać zrzutu na placówkę AK „Buk” 201 koło Radomska. Samolot został zestrzelony przez niemieckiego lotnika z pułku nocnych myśliwców. Załoga składała się z ośmiu lotników: 5 Południowoafrykańczyków (SAAF) i 3 Brytyjczyków (RAF – Royal Air Force – Królewskie Siły Powietrzne) . We wraku samolotu śmierć ponieśli: por. J. A. Lithgow (pilot), por. K. B. Mac Wiliam (pilot), sierż. T. Myers (RAF- bombardier), sierż. F.G. Ellis (RAF – strzelec), sierż. W. F. Cowan (RAF – strzelec).
Trzem lotnikom udało się wylądować na Ziemi Szczucińskiej. Byli to: por. E. Colbert (SAAF) - nawigator i ppor. G. C. Dicks (SAAF) - radiotelegrafista oraz por. S. I. Fourie (SAAF) – strzelec. Nawigatorem i radiotelegrafistą zaopiekowała się Armia Krajowa z placówki „Stanisława”. Mniej szczęścia miał tylny strzelec por. Fourie, który wylądował na spadochronie nieopodal folwarku Bukowiec. Ranny lotnik niefortunnie trafił na kwaterę dowódcy niemieckiego pułku, który tam stacjonował. Stamtąd przejęła go żandarmeria niemiecka. Został uwięziony w obozie koncentracyjnym.
Dalsza historia uratowanych oficerów na Powiślu Dąbrowskim ma niecodzienny przebieg. Pierwszy jej akt rozegrał się w lesie, znajdującym się w niewielkiej odległości od zestrzelonego wraku samolotu.
Opisując pomoc lotniczą dla Armii Krajowej Kajetan Bieniecki, który działał w SZP-ZWZ-AK, żołnierz batalionu „Barbara” 16 pułku Piechoty Armii Krajowej, napisał książkę „Lotnicze wsparcie Armii Krajowej”, w którejw oparciu o raporty brytyjskich lotników pisze:
„Pilot wydał rozkaz do skoku. Lt. Colbert wylądował koło wsi Czarkówka i skrył się w lesie. Rano poszedł do najbliższej zagrody i poprosił o pomoc w doprowadzeniu go do linii frontu. Nakarmiono go i doradzono, aby poczekał do nocy, bo w okolicy jest pełno Niemców. Wieczorem przyszli uzbrojeni polscy partyzanci …(…). Następnej nocy partyzanci odprowadzili Colberta do domu odległego o 5 km, gdzie przebywał drugi Południowoafrykanin, radiotelegrafista 2/Lt. G. C. Dicks (nr 313340-V)”.
Z kolei bezpośredni uczestnik tych wydarzeń Jan Orszulak, adiutant placówki „Stanisława”, na łamach krakowskiego „Przekroju” z 1969 r. pisze, że zestrzeleni lotnicy mieli dużo szczęścia, gdyż natknęli się na miejscowych żołnierzy AK z placówki „Stanisława”.
„Jednego spotkał w lesie osobiście komendant Obwodu AK kapitan „Duch” (Franciszek Wiatr), drugi natknął się na łącznika kapitana „Ducha” „Sarnę”, wracającego z punktu kontaktowego. O sprawie tej pisze też Stanisław Krajewski, kierownik Szkoły Podstawowej w Zabrniu: „Na drugi dzień rano dowiedziano się, że w lesie w Bukowcu ukrywa się 2 lotników brytyjskich, pochodzących z owego samolotu. Sprowadzony tłumacz Szymon Dziekan z Brzezówki, w rozmowie z lotnikami dowiedział się, że załoga płonącego samolotu składała się z 8 ludzi i że jeden z nich jest Afrykańczykiem. Był on wzrostu wysokiego, twarz okrągła, włosy czarne, kędzierzawe, lat około 23. Losem ich zajął się kapitan wojsk polskich Wiatr ze Świdrówki gm. Szczucin”.
Ostatecznie uratowanych lotników przejęli żołnierze AK z placówki „Stanisława”. Ponieważ teren był mocno penetrowany przez Niemców, zapadła decyzja, że przejętych lotników należy umieścić w bezpiecznym miejscu. Wtedy to miała miejsce zaskakująca historia. „Otrzymałem od kapitana „Ducha” – pisze Jan Orszulak - rozkaz przygotowania w pobliżu mej kwatery odpowiedniej meliny. Obydwu lotników miał doprowadzić i przekazać mi w oznaczonym czasie na punkcie kontaktowym (na granicy lasu Skrzynka i Wólka Mędrzechowska) zastępca komendanta placówki, nieżyjący już „Zygzak” (Franciszek Dzięgiel). Oczekiwałem lotników w wiadomym miejscu. Czekanie przeciągało się. Już miałem zwijać posterunek, kiedy spostrzegłem „Zygzaka”. Był blady i bardzo roztrzęsiony.
Wypaliliśmy milcząco papierosa i gdy się uspokoił opowiedział mi, co się stało. Po przejęciu lotników prowadził ich duktami leśnymi na wyznaczone miejsce. Za jednym z zakrętów nadziewają się nagle na niemiecki patrol, stojący zaledwie o kilkadziesiąt metrów. Na wycofanie się i ratowanie ucieczką jest za późno. Zresztą jeden z lotników był kontuzjowany i poruszał się z trudem przy pomocy laski. Uzbrojeni nie byli. Prowadzi więc dalej „Zygzak” lotników prosto w paszczę lwa. O jednym tylko myślał wówczas: jeśli go będą rozwalać, to prosi by to uczynili na oczach lotników. Tymczasem idą dalej, dochodzą do patrolu, a ponieważ ten nie wykazuje – o dziwo – żadnego nimi zainteresowania, mijają go. Oczekują strzałów w plecy. Po przejściu około 20 kroków oglądają się i stwierdzają, ze patrol znikł. (…) Dlaczego nie zareagowali? Pozostanie to już chyba na zawsze tajemnicą”.
Zanim omówię dalsze losy uratowanych lotników, chciałbym zatrzymać się nad przyczyną tego wydarzenia, które doprowadziło do spotkania w lesie, w okolicach Szczucina, dwóch lotników z państwa leżącego na południowym krańcu Afryki oraz przedstawicieli AK z placówki „Stanisława”.
Geneza zrzutów nad Polską
Pomysł stworzenia specjalnej eskadry lotniczej, która utrzymywałaby stałą komunikację lotniczą z okupowaną Polską a władzami rządu emigracyjnego, narodził się już w listopadzie 1939 r. Sprawa utworzenia specjalnej eskadry łącznikowej przez długi czas była analizowana przez sztabowców. Po wielu dyskusjach w lipcu 1940 r. utworzono w rządzie brytyjskim organizację Specjal Operations Executive (SOE czyli Kierownictwo sztabowców. Po wielu dyskusjach w lipcu 1940 r. utworzono w rządzie brytyjskim organizację Specjal Operations Executive (SOE czyli Kierownictwo Operacji Specjalnych). Była to tajna agencja, której zadaniem było m.in. prowadzenie dywersji, wspomaganie oporu w okupowanych krajach Europy w czasie II wojny światowej.
Komenda Główna Armii Krajowej w swoim zakresie opracowała plany wsparcia lotniczego w okupowanym kraju, a w końcu czerwca 1940 r. w ramach polskiego Sztabu Naczelnego powstał Oddział VI Sztabu Naczelnego Wodza, który zajmował się przerzutem lotniczym do kraju.Zanim przystąpiono do zrzutów musiały w okupowanym kraju powstać placówki odbiorcze. W czteroletnim okresie zrzutów w Polsce zorganizowano w sumie 700 takich placówek. Poszczególne okręgi otrzymały kryptonimy - Okręg Kraków zwano „Kanarek” i „Wilga”. Zorganizowane zostały tez punkty kontaktowe dla „zrzutków” oraz melin dla „ptaszków” (konspiracyjna nazwa zestrzelonych lotników) oraz stworzono oddziały osłonowe strzegące miejsca zrzutu lub lądowisk.
Z czasem, aby zmniejszyć liczbę czuwających placówek ustalono, że po polskiej audycji BBC (British Broadcasting Corporation- Brytyjska Korporacja Nadawcza) nadawano melodie i szereg trzycyfrowych liczb. Melodia oznaczała, że samoloty wystartowały, a liczby oznaczały placówki do których miał trafić zrzut. Lotnicy mieli na odprawach podane numery placówek i ich położenie geograficzne oraz świetlne kody sygnalizacyjne. Kody określały: hasło samolotu, odzew i kierunek przyziemnego wiatru. Znaki te były sygnalizowane lampami koloru białego i czerwonego. Z oczywistych względów hasła te były zmieniane.
Trasa lotnicza
Warto przez chwile zatrzymać się nad trasą owych wypraw lotniczych. Do 1943 r. latano tzw. trasą północna przez Szwecję lub Danię z lotniska w Tempsford (około 75 km od centrum Londynu). Lot przez Szwecję trwał średnio 16 godzin i 45 minut. Średnie zużycie paliwa to 765 litrów benzyny nagodzinę. Po wprowadzeniu do lotów samolotu typu Liberator, pod koniec 1943 r. zrezygnowano z trasy północnej na rzecz trasy południowej z basenuMorza Śródziemnego. Samoloty powstałej eskadry znalazły się w Tunisie na lotnisku Sidi Amor. Wkrótce okazało się jednak, że pomysł ten nie byłszczęśliwy. Trasa południowa była co prawda krótsza, ale leciano przez dwa pasma gór: Dynarskich i Karpat. Ponadto panowała tam zmienna pogoda, liczne burze, wyładowania atmosferyczne i dochodziło do oblodzenia samolotów.
Południowoafrykańskie Siły Powietrzne (SAAF)
Zapewne czytelnika zainteresuje kolejny fakt: skąd w czasie II wojny światowej lotnicy sił powietrznych Unii Południowoafrykańskiej znaleźli się na Powiślu Dąbrowskim? O lotnikach SAAF, którzy nieśli pomoc okupowanej Polsce pisał Andrzej Olejko w pracy „Tropami zestrzelonych”. Pomoc udzielana Powstaniu Warszawskiemu przez lotników brytyjskich i polskich przynosiła poważne straty. Zapadła decyzja, by do pomocy walczącej Warszawie włączyć 2. Skrzydło Bombowe 205. Grupy Bombowej RAF w składzie: 31. i 34. Dywizjony Bombowe Sił Powietrznych Południowej Afryki (SAAF).
Związek Południowej Afryki w okresie II wojny światowej był dominium brytyjskim, który razem z Wielką Brytanią uczestniczył w wojnie od 1939 r. po stronie alianckiej. Personel Suid-Afrikaanse Lugmag, bo tak brzmi nazwa SAAF w języku afrikaans już w 1941 roku liczył 31 204 żołnierzy, z czego prawie 1000 stanowili lotnicy.
Dla lotników SAAF wyprawy nad Warszawę były „zwykłym samobójstwem”. „Afrykanie”, którzy byli doskonale przyzwyczajeni do lotów nad Afryką Północną mieli duże trudności z realizacją nowego zadania. Załogi nie były przygotowane do działań w europejskich warunkach - szybko się wykruszały. Lot trwał nocą przez kilkanaście godzin, na lotników czyhały nocne myśliwce oraz liczna artyleria przeciwlotnicza. Lotnicy SAAF po upadku Powstania Warszawskiego, latali nad Polskę jako ochotnicy. Małopolska jest zaznaczona licznymi tragediami lotników z RPA.
Zrzuty na placówkę „ Stanisława”
Na obszarze ObwoduAKDąbrowa Tarnowska (kryptonim „Drewniaki” i „Drukarnia”), który wchodził w skład Inspektoratu Tarnów (kryptonim „Traktor”, „Tama”), na terenie Gminy Szczucin funkcjonowała placówka „Stanisława”, którą dowodził kpt. Franciszek Wiatr ps. „Duch”.
Lokalne źródła historyczne podają, że na placówkę „Stanisława” był wykonany zrzut w grudniu 1943 r. Potwierdza to Kajetan Bieniecki, który w pracy: Lotnicze wsparcie Armii Krajowej napisał, że w środę 15 grudnia 1943 r. z lotniska Sidi Amor (niedaleko Tunisu w Tunezji) wyleciały trzy samoloty z ładunkiem do okupowanej Polski. Halifax JD-362 „L” (Eskadra 1586 PAF – Polish Air Force – Polskie Siły Powietrzne) poleciał w operacji Ohio 2 z 6 zasobnikami i 6 paczkami na placówkę „Tukan-1” 12, która był położona 31 km na północ od stacji kolejowej Tarnów, koło miejscowości Szczucin nad Wisłą. Ponieważ zła pogoda uniemożliwiła wykonanie tego zadania, samolot po 10 godzinach lotu wylądował na lotnisku Campo Casale koło Brindisi we Włoszech. Samolot dotankował paliwo i powrócił do Sidi Amor, gdzie wylądował po 3.15 godzinach lotu.
Kolejny raz z ładunkiem do placówki „Stanisława” samolot poleciał w sobotę 18 grudnia 1943 r. W polskiej audycji BBC o odpowiednim czasie nadano melodie „Tango łyczakowskie”, „Wszystko co nasze” i „Czy w radzie czy swadzie:”. Dla dyżurnych placówek znaczyło to, że samoloty wystartowały. W Okręgu Kraków od 17 do 20 grudnia czuwało ich wtedy cztery, w tym placówka „Stanisława”, której lotniczy kryptonim brzmiał „Tukan-1”. Halifaks JD-319 „A” dokonał udanego zrzutu w okolicach Lubasza i Skrzynki. Cały lot trwał prawie 12 godzin. Ładunek został przewieziony wozami do Inspektoratu „Tama” w Tarnowie.
Pomoc lotnicza w 1944 r. przybrała na sile. Związane to było z pomocą dla Powstania Warszawskiego. W sierpniu 1944 roku zestrzelonych zostało w promieniu 85 km od Tarnowa 13 samolotów, a w drugiej połowie października 2 maszyny południowoafrykańskie. Straty te były spowodowane faktem ,że w tym rejonie zniżano lot, aby sprawdzić swoje położenie. Z tych 15 zestrzelonych samolotów poległo 83 lotników, uszło z życiem 26, a 16 uratowała Armia Krajowa. Dwóch lotników uratowali żołnierze z placówki „ Stanisława”. Jakie były dalsze losy uratowanych lotników?
Dalsze losy
Kajetan Bieniecki, w przytaczanej książce o tej sprawie napisał, że partyzanci odprowadzili por. Colberta do domu, w którym przebywał już drugiuratowany Południowoafrykanin ppor. Dicks. Obu doprowadzono do wsi Bolesław, gdzie ukrywano Colberta wraz z amerykańskim sierżantem aż dowkroczenia wojsk sowieckich 16 stycznia 1945 r. „Natomiast Dicksa z oficerem amerykańskim - pisze Kajetan Bieniecki - ukrywano w pobliskiej wsiKanna. Colbert przybył do obozu w Odessie 17 marca (1945 r.- dop. M.J.) , skąd odpłynął do W. Brytanii”.
Z kolei o perypetiach jakie przeszli uratowani lotnicy w czasie pobytu na placówce „Malwina” (Gminy Bolesław i Mędrzechów) przedstawił naoczny uczestnik tych wydarzeń, Zdzisław Baszak w książce „Placówka AK „Malwina”:
„Tak więc pod koniec roku 1944 na terenie placówki „Malwina” znaleźli schronienie dwaj piloci angielscy: Evan Colbert i G. C. Dicks, którzy zostali przekazani przez partyzantów z placówki „Stanisława”, oraz dwaj piloci amerykańscy: Carl Brown i George Gaines. Piloci angielscy zostali przeniesieni na teren „Malwiny”, gdyż Niemcy mając w niewoli pilota z ich załogi, łatwo mogli wpaść na trop pozostałych. Do Mędrzechowa doprowadził pilotów st. sierż. Franciszek Dzięgiel ps. „Zygzak”. Ze względu na bezpieczeństwo, lotnicy często zmieniali miejsce pobytu. Lotnik Evan Colbert przebywał w dworku pp. Sroczyńskich, a także u wójta gminy Bolesław, Pawła Kochanka, u którego pozostawił pisemne podziękowanie w języku angielskim. Lotnik G. C. Dicks był początkowo w dworku państwa Sroczyńskich, następnie przeniesiono go do rodziny Hudyków, gdzie nad jego bezpieczeństwem czuwała Maria Pocilas, potem przerzucono go do plut. Tadeusza Babiarza ps. „Sodalis” (Kupienin – dop. M.J.). Tu Dicks doczekał końca wojny”.
Por. Dicks w czasie pobytu na Powiślu, mimo starannej opieki ze strony placówki AK „Malwina”, był uczestnikiem kilku niefortunnych wydarzeń. Choroba spowodowała, że chodził na badania do doktora Józefa Kołodzieja, które odbywały się w leśniczówce należącej do Zofii Kuczkowskiej. Tym samym musiał przebyć drogę z Mędrzechowa do Kupienina.
„Towarzyszył mu - wspomina Zdzisław Baszak - sierż. Jan Misiaszek ps. „Wit”, dowódca plutonu nr 313. Nagle pojawił się patrol żandarmerii niemieckiej. Dicks i „Wit” przyspieszyli nieco i gdy znaleźli się w pobliżu zabudowań, ruszyli biegiem. Zauważyli, że żandarmi rozwinięci w tyralierę również biegli szybko. „Wit” ukrył się wśród zabudowań, zaś jego towarzysz zdążył dobiec do zabudowań „Solidasa”. Nie alarmując nikogo, Anglik wbiegł po drabinie na strych domu. Ukrył się za beczką z pierzem. (…) Biedny Dicks po odejściu Niemców opowiadał, że gdyby Szwab posunął się jeszcze poł kroku, byłby na niego nadepnął. Gdy mówił, że żandarm próbował odsunąć beczkę, „Sodalis” poprowadził go do lustra. Gdy pilot zobaczył swoje odbicie natychmiast roześmiał się. Całe jego ubranie oblepione było pierzem i pajęczyną, a fryzura wyglądała fantastycznie. Od tej pory przylgnął do niego przydomek „lotnik z beczki”. St. sierż. „Wit” zaalarmował kilku chłopców i czekał w zasadzce na wynik rewizji u „Sodalisa”, zamierzając odbić Dicksa w wypadku, gdyby wpadł on w łapy Niemców. Szczęście sprzyjało i pilotowi i wielodzietnej rodzinie „Solidasa”. Niemcy odeszli podpici i zadowoleni”.
Lotnicy angielscy brali też udział w innych uroczystościach. Gdy w dworku państwa Sroczyńskich w Bolesławiu nagle pojawił się sztab dywizji niemieckiej,. Evan Colbert, który władał językiem niemieckim, namówił domowników, aby zorganizować kolację z udziałem oficerów niemieckich. W czasie kolacji podchmieleni Niemcy przekazali wiele interesujących wojskowych wiadomości, które zostały przekazane radzieckiemu oddziałowi wywiadowczemu. Lotnicy angielscy brali też udział w wieczorze sylwestrowym 31 grudnia 1944 r.
Por. G. C. Dicks, po wyzwoleniu, a przed wyjazdem z Powiśla pozostawił pamiętnik, który zakończył: „Do dnia mej śmierci nie zapomnę swoich przyjaciół, którzy mi dali więcej pomocy i pociechy, niż byli w stanie. Piszę to, ponieważ wiem, ile ich samych to kosztowało. Dali mi wszystko, co mieli najlepsze. Powiem, że ci ludzie, mają mężne serca i są dzielni. Niech żyją długo i niech mają nadzieję, że mieć będą spokojne i szczęśliwe życie na wolności. „Dziękuję” jest małym słowem ode mnie, ale mogę was zapewnić, że mówię to całym sercem i duszą, W czasie pisania tego. Mogę Wam tylko ten sposób wyrazić moje uznanie: Dziękuję milion razy” (Z. Baszak, Placówka AK „Malwina”. 1992).
Nagrobki lotników zestrzelonych 16 października 1944 r. Cmentarz Rakowicki w Krakowie.
Cmentarz Rakowicki
Tragedia, która rozegrała się na niebie w październiku 1944 r. odbiła się szerokim echem nie tylko w miejscowości, w której spadł strącony Liberator.
Zapewne pamięć o tej tragedii spowodowała, że 20 maja 1947 r., Stanisław Krajewski, naoczny świadek dramatu, kierownik Szkoły Podstawowej w Zabrniu, która znajduje się blisko miejsca zestrzelania Liberatora KH 152 „F, wystosował list do Powiatowego Oddziału Polskiego Czerwonego Krzyża (PCK), w którym informował, że grobami 5 zestrzelonych lotników opiekuje się młodzież miejscowej szkoły. List ten dotarł do Zarządu Głównego PCK.
Kierownik szkoły skrupulatnie opisał miejsca, w których zostali pochowani lotnicy zestrzelonego samolotu. Z relacji wynika, że pochówku dokonała miejscowa ludność, na polach miejscowych rolników:
„Zwłoki piątego lotnika- napisał Stanisław Krajewski – znaleziono na gruncie Ob. Szarka Władysława w Brzezówce i tam je pochowano. Lotnik ten był w randze oficera – tak twierdził niemiecki żandarm polowy, który zabrał wszystkie jego papiery. Był wzrostu dość wysokiego, twarz podłużna, lat około 21. Zwłoki jego widział też piszący niniejsze sprawozdanie. (…)
Wszyscy trzej lotnicy ponieśli śmierć przy wyskakiwaniu z płonącego samolotu. (…)
Płonący samolot poszybował dalej w stronę południową od Brzezówki i opadł w sąsiedniej gromadzie Łęg (…)w odległości 2 km od Brzezówki, grzebiąc pod sobą 2 pozostałych lotników, których zwłoki pochowała miejscowa ludność na gruncie Ob. Franciszka Szczupaka”.
Poległych członków załogi Liberatora KH – 152 „F” ekshumowano i przeniesiono na Cmentarz Rakowicki w Krakowie. Prochy załogi zostały umieszczone w kwaterze żołnierzy Wspólnoty Brytyjskiej.
„Strażnicy pamięci”
Polacy i mieszkańcy Powiśla nigdy nie zapomnieli o alianckich lotnikach, którzy w czasie okupacji nieśli pomoc powstańcom warszawskim oraz Armii Krajowej w czasie okupacji. Od zestrzelenia Liberatora KH – 152 „F” minęło ponad 70 lat. Pamięć o wydarzeniu, które miało miejsce 16 października 1944 r. na Ziemi Szczucińskiej funkcjonuje w dwóch obszarach. Po pierwsze „strażnikami pamięci” tego wydarzenia jest pokolenie, które pamięta II wojnę światową z autopsji, oraz osoby, które miały z nimi kontakt. Po drugie w naszym środowisku są czynione starania, aby nigdy nie zapomnieć tych zdarzeń.
Warto przedstawić kilka faktów: Stanisław Krajewski, ówczesny kierownik szkoły już w 1947 r. informował Powiatowy Oddział Polskiego Czerwonego Krzyża o mogiłach zestrzelonych lotników, którymi opiekowała się młodzież skupiona w szkolnym kole młodzieży PCK. List ten nadal pieczołowicie przechowany jest w archiwum Szkoły Podstawowej w Zabrniu, umieszczony został w publikacji Mariana Skowrona„Szkoła Podstawowa w Zabrniu. Wczoraj i dziś”, która omawia historię tejże szkoły na tle dziejów Gminy Szczucin i powiatu dąbrowskiego.
W krakowskim „Przekroju” w 1959 r. ukazał się apel, w którym Donald M. Lithgow szukał wojennych śladów swojego brata. W 25. rocznicę tych wydarzeń na łamach tegoż czasopisma w dziale „Do i od redakcji” w artykule „Jak zginął pilot Lithgow? na prośbę obywatela RPA udzielił obszernej odpowiedzi Jan Orszulak, były adiutant placówki AK „Stanisława”. Naoczni świadkowie tych wydarzeń w październiku 1944 r. listownie odpowiedzieli na apel brata zabitego pilota. O dalszych losach uratowanych lotników pisali Zdzisław Baszak (Placówka AK „Malwina), Kajetan Bieniecki(Lotnicze wsparcie Armii Krajowej), Andrzej Olejnik (Tropami zestrzelonych). Informacji o tym wydarzeniu można też poszukać w Internecie (www.dws.org.pl)
Aktywni byli też badacze historii lokalnej: Witold Dobrowolski wykonał opracowanie dotyczące tego wydarzenia, które przekazał do szkoły w Zabrniu i Muzeum Drogownictwa w Szczucinie, Michał Mach oraz Ryszard Pietracha odpowiedzieli na prośbę nauczyciela akademickiego Uniwersytetu Rzeszowskiego, Andrzeja Olejnika, który zbierał dane o zestrzelonych samolotach „nad Galicją pod Szczucinem i Żabnem”. Napisał on list do szkoły w Szczucinie z prośbą o informację. Odpowiedzi udzielili w/w mieszkańcy, a ich wiedza na temat wydarzenia została zamieszczona w książce „Tropami zestrzelonych” (2001).
Naczelnik Muzeum Drogownictwa w Szczucinie, Marceli Bochenek, utworzył kącik pamięci poświęcony temu wydarzeniu. Moją uwagę zwróciła blacha duraluminiowa z konstrukcji tego samolotu oraz tablica pamiątkowa, która upamiętnia owe zdarzenie. W Powiatowym Centrum Edukacji i Kompetencji Zawodowych w Szczucinie odbyła się dnia 25 listopada 2014 r. wieczornica upamiętniająca 70. rocznicę dramatu załogi Liberatora KH-152 „F”. W wieczornicy uczestniczyli dyrektorzy gimnazjów z terenu Gminy Szczucin, nauczyciele historii, bibliotekarze oraz członkowie koła bibliotecznego. Autor niniejszego artykułu wygłosił wtedy okolicznościowy referat, w którym zwrócił się do zebranych z apelem, aby liczba „strażników pamięci” o tym wydarzeniu ciągle rosła. Apel ten jest nadal aktualny.
Marek Jachym
Bibliografia
Baszak Z., Placówka AK „Malwina”, Tarnów 1992.
Bieniecki K., Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, Warszawa 2005.
Januś D., Ostatnia misja Kapitana Blynna, Dąbrowa Tarnowska 2013.
Kurc A., Pomoc lotnicza dla Armii Krajowej, „Przegląd Pruszkowski, 2009 (www. mazowsze.hist.pl)
Lithgow M.D., Jak zginął pilot Lithgow? „Przekrój” 1959, nr 762.
Skowron M., Szkoła Podstawowa w Zabrniu. Wczoraj i dziś, Zabrnie 2008.
Olejnik A. Tropami zestrzelonych, Dębica 2001.
Orpen N., Lotnicy 44. Na pomoc Warszawie, Warszawa 2006.
Orszulak J., Jak zginął pilot Lithgow?, „Przekrój” 1969, nr 1280.
Wittels K., Lotnicy południowo-afrykańscy na pomoc walczącej Warszawie (W:) Afryka w Warszawie. Dzieje afrykańskiej diaspory nad Wisłą, praca zbiorowa pod redakcją P. Średzińskiego i M. Dioufa, Warszawa 2010. Dostępny w Internecie http://afrykaorg./afryka pdf
Zestrzelony Liberator, [dostęp 16 stycznia 2015]. Dostępny w Internecie www.dws.org.pl
Korzystałem m.in. z materiałów oraz indywidualnych relacji: Witolda Dobrowolskiego, Michała Macha, Marii Pietrachy, Ryszarda Pietrachy, Józefa Sokoła, archiwum Szkoły Podstawowej w Zabrniu.