Nowe szczegóły w sprawie zestrzelonego samolotu nad Czarkówką

Marek Jachym 26 maja 2022

16 października 1944 r.

Historia załogi „Liberatora”, który został zestrzelony nad Czarkówką, nadal budzi wiele emocji. W dalszym ciągu jest wiele niejasnych okoliczności związanych z momentem zestrzelenia samolotu oraz późniejszym pobytem dwóch uratowanych członków załogi na Powiślu.

W trakcie kwerendy dotyczącej historii ruchu oporu na Ziemi Szczucińskiej, dotarłem do nowych informacji, mających związek z tym wydarzeniem. Otóż w Archiwum Państwowym w Tarnowie, w tekach (teki 33/504/15) ppłka „Mirosława” Stefana Musiałka-Łowickiego, inspektora Inspektoratu AK Tarnów i dowódca 16 Pułku Piechoty Ziemi Tarnowskiej AK, natknąłem się na dwa listy w języku angielskim z 16 i 17 grudnia 1944 r. Ich autorami byli uratowani oficerowie z zestrzelonego samolotu: por. Evan Colbert (nawigator) i por. Graham C. Dicks (radiotelegrafista). Listy zostały napisane dwa miesiące po zestrzeleniu, a miesiąc przed wkroczeniem Armii Czerwonej na Powiśle.

Pierwsza trudność z listami Południowoafrykańczyków polegała na przetłumaczeniu ich na język polski. Tłumaczenia listów podjęła się Magdalena Mach –Surowiec, dyrektor Powiatowego Centrum Edukacji i Kompetencji Zawodowych (PCEiKZ) w Szczucinie, nauczyciel języka angielskiego.

Fragmenty listu porucznika G. C. Dicks'a. Teki ppłka "Mirosława" Stefana Musiałka - Łowickiego (sygn. 33/504/15). Archiwum Państwowe w Tarnowie.

Początkowo zamierzałem czytelnikom przedstawić stan wiedzy o tej historii, by na końcu artykułu w całości przedstawić treść przetłumaczonych listów, które mają charakter oświadczeń. Ostatecznie zdecydowałem się na inną strukturę artykułu. Fragmenty obydwóch listów zamieściłem w ujęciu problemowo-chronologicznym. Pod nimi zamieściłem krótki komentarz, oparty na wiedzy, którą o tym wydarzeniu zdobyłem w istniejącej literaturze historycznej. Dalsza część artykułu dotyczy nowych informacji, które ustaliłem już po wygłoszeniu referatu w PCEiKZ 25 listopada 2014 r., w czasie „Wieczornicy” upamiętniającej owo wydarzenie.

Warto przypomnieć, że listy zostały napisane w czasie, gdy jeszcze trwała okupacja niemiecka. Mimo, że zestrzeleni lotnicy ujawnili wydarzenia, które miały miejsce od ich „przymusowego lądowania” w Polsce, to nie mogli jednak pisać o faktach, które by pozwoliły okupantowi dotrzeć do osób zaangażowanych w pomoc zestrzelonym lotnikom. Polakom oraz ich rodzinom groziła za to śmierć.

Zestrzelenie

por. Graham C. Dicks:

"Około godziny 8:30 wieczorem 16 października 1944 roku, samolot którym byłem transportowany (na służbie) jako telegrafista został zestrzelony przez (przypuszczalnie) żołnierza nieprzyjaciela. Jak wnioskuję doszło do tego nad linią niemiecko-rosyjskiego frontu, wziąwszy pod uwagę fakt, że wylądowałem około dwóch mil za niemiecką linią. Lądując ze spadochronem widziałem jak nasz samolot spadł około 5 mil dalej na linii naszego kursu i stanął w płomieniach"

por. Evan Colbert:

"Nocą 16 października 1944 roku nasza maszyna została zestrzelona przez wroga około pięciu mil za linią niemiecką. Miałem na tyle szczęścia by wylądować w lesie, gdzie pozostałem do rana. Podczas lądowania raniłem się w lewą nogę, co sprawiało duży ból podczas chodzenia"

Ciężki samolot bombowy B-24 „Liberator” nr KH – 152 „F”, należący do 34. Dywizjonu Bombowego SAAF (Południowoafrykańskie Siły Powietrzne), w trakcie lotu został zestrzelony przez nocny samolot myśliwski (prawdopodobnie Junkers Ju-88) w odległości 30 km na północny wschód od Tarnowa. Palący się samolot spadł w rejonie Czarkówki na obszarze gminy Radgoszcz. Z dostępnych źródeł wynika, że załoga jeszcze próbowała wyrzucić ładunek, który miał być dostarczony Armii Krajowej w rejon Radomska. Miejscowi badacze twierdzą, że poważna część ładunku dostała się w ręce Niemców, a niewielka jego część została przejęta przez miejscową ludność i zakopana. Ta ostatnia czynność odbywała się w ogromnym pośpiechu, gdyż Szczucin i okolice były wtedy strefą przyfrontową.

Z załogi liczącej ośmiu członków - dwóch zginęło w środku samolotu (strzelec –sierż – Geoffrey F. Ellis, bombardier – sierż. Tom Myers), trzech poniosło śmierć po wyskoczeniu z płonącego samolotu (dowódca, I pilot – por. James Arthur Lithgow, II pilot – por. Keit B. Mac William, strzelec - sierż William Francis Cowan), a tylny strzelec – por. Samuel Isaak Fourie, po szczęśliwym lądowaniu w okolicach Lubasza, prawdopodobnie udał się do pobliskiego majątku w Bukowcu, w którym kwaterowało dowództwo niemieckiego pułku. Tam przejęła go niemiecka żandarmeria wojskowa, a dalszy los Południowoafrykańczyka jest nieznany. Do dwóch członków załogi (nawigator - por. Evan Colbert, radiotelegrafista- por. Graham Dicks) - którzy wyskoczyli z płonącego samolotu - los się bardziej uśmiechnął. Dzięki pomocy miejscowej placówki Armii Krajowej „Stanisława” przeżyli wojnę.

Fragmenty listu porucznika E. Colberta. Teki ppłka "Mirosława" Stefana Musiałka - Łowickiego (sygn. 33/504/15). Archiwum Państwowe w Tarnowie.

Pierwsze chwile

por. Graham C. Dicks:

"Spadając niefortunnie pomiędzy dwa drzewa zaczepiłem spadochronem o ich wierzchołki i utknąłem w ich koronach. Niektóre gałęzie odłamały się robiąc przy tym niemiłosierny hałas, więc pozostałem w powietrzu wisząc nieruchomo w ciszy przez około godzinę. Trwało to dopóty, dopóki mogłem wytrzymać uprząż spadochronu wcinającą się w moje ciało: następnie rozhuśtałem się tak, aby być w stanie wypiąć uprząż spadochronu. Niestety nie mogłem znaleźć gałęzi odpowiednich do zejścia w dół. Noc była ciemna i zimna, a ja pozostałem na drzewie do świtu. Następnie, przy użyciu uprzęży spadochronu zszedłem na ziemię po pozbawionym gałęzi pniu z wysokości ok. 60 stóp. Drzewa, na których zawisłem rosły na skraju lasu, wzdłuż głównej drogi, biegnącej w stronę frontu. Przez kolejne pół godziny próbowałem ustalić moją pozycję na mapie, którą miałem ze sobą, siedząc w lesie w pobliżu wydeptanej ścieżki i obserwując niemieckich żołnierzy przemieszczających się drogą.
Po około godzinie od nastania świtu pojawił się chłop (polski), zmierzający do kopania niemieckich okopów, którego natychmiast zatrzymałem. Zgodnie z jego orientacją w terenie zostałem zestrzelony jakieś 3 km na południowy zachód od Szczucina. Po wyjaśnieniu skąd się wziąłem i kim jestem człowiek ten niezwłocznie udał się do pobliskiego gospodarstwa aby zawiadomić partyzantów. W bardzo niedługim czasie ten sam miejscowy wrócił z partyzantem, dwoma gospodarzami, chlebem i wieprzowiną. Czterej mężczyźni wymieli krótkie informacje, po czy zniknęli znowu aby znaleźć dla mnie cywilne ubranie.
Kiedy czekałem na nich leżąc w leśnej trawie, drogą, w odległości ok. 100 jardów, przejechała niemiecka ciężarówka. Na ciężarówce jechali trzej niemieccy żołnierze, a osoba siedząca obok kierowcy, to południowoafrykański oficer, który jak sądzę (na ile byłem w stanie dostrzec z tej odległości) był naszym tylnym strzelcem. Rozpoznane przeze mnie z dużą pewnością dystynkcje S. A. Red na ramionach, postura więźnia oraz włosy na jego odkrytej głowie wskazywały na naszego tylnego strzelca pokładowego. Wrócili czterej mężczyźni i przebrałem się w cywilne ubranie. Jeden z nich dowiedział się, że jakiś oficer S.A. złamał rękę i w nocy trafił do domu, w którym stacjonowali Niemcy. Zakładam, że to był nasz tylny strzelec pokładowy, w przeciwnym razie nie trafiłby tak szybko do niewoli i nie został tak wcześnie przetransportowany"

por. Evan Colbert:

"O świcie następnego dnia (17) ruszyłem w drogę przez las, w kierunku, w którym słyszałem szczekanie psa, gdzie jak wywnioskowałem, musiało być gospodarstwo. Po około dziesięciu minutach marszu dotarłem do polany gdzie stało gospodarstwo. Przed wejściem na jego teren zaczekałem, aby sprawdzić, czy nie ma tam żadnych Niemców. Po około pół godzinie z domu wyszli kobieta i mężczyzna, jak wiadomo, chłopi. Podszedłem do nich i starałem się wyjaśnić, że jestem angielskim oficerem i że chce przedostać się do linii rosyjskiej.
Mężczyzna wskazał w kierunku linii rosyjskiej i ruszyłem w drogę, wtem mężczyzna zawołał mnie i zapytał czy nie potrzebuje jedzenia. Następnie zabrał mnie do swojego domu i dał mi dobry posiłek i trochę mleka do picia. Wyjaśnił, że jest Polakiem i dał do zrozumienia, że będzie lepiej, jeśli zostanę u niego na strychu aż się ściemni, bo w okolicy roi się od Niemców. Tak postanowiłem zrobić, zwłaszcza, że moja noga bardzo mnie bolała. Rankiem przyszedł zobaczyć się ze mną chłop w podeszłym wieku, który trochę mówił po angielsku. Powiedział, że samolot rozbił się na terenie jego gospodarstwa. Trzech członków załogi było praktycznie spalonych w maszynie, a że dwóch innych niedaleko maszyny, więc najprawdopodobniej spadochrony się nie otwarły lub skoczyli ze zbyt małej wysokości. Pokazał m dokument jaki wyciągnął z kieszeni jednego z mężczyzn. Był to stary raport techniczny z zapisanym nazwiskiem porucznik MacWilliams, który był naszym drugim pilotem. Ten drugi mężczyzna miał obydwie nogi złamane i Niemcy zastrzelili go na miejscu. Było pięciu martwych, ale relacjonujący był w stanie zidentyfikować tylko jednego porucznika Mac Williamsa"

Z miejscowych źródeł wynika, że obydwaj lotnicy po zestrzeleniu Liberatora wylądowali w lesie koła Bukowca, gdzie widząc przemieszczających się Niemców, pozostali w ukryciu. Następnego dnia dzięki przypadkowemu spotkaniu w lubaskim lesie, zostali uratowani przez członków miejscowego ruchu oporu. Jednego z południowoafrykańskich żołnierzy miał osobiście spotkać komendant placówki „Stanisława”, kapitan Franciszek Wiatr ps. „Duch”, drugi zaś natknął się na kaprala Władysława Dudę ps. „Sarna”.

Colbert pisał, że po szczęśliwie zakończonym skoku, o świcie udał się do miejscowych gospodarzy, którzy mieli odwagę go ugościć i powiadomić miejscowy ruch oporu. Zapewne było to gospodarstwo znajdujące się na terenie gminy Radgoszcz. Dopiero następnej nocy por. Colbert został oprowadzony przez partyzantów do domu w okolicach Bukowca, w którym spotkał radiotelegrafistę. Opierając się na raportach zestrzelonych lotników, w zbliżony sposób opisuje to wydarzenie Kajetan Bieniecki w książce „Lotnicze wsparcie Armii Krajowej”.

Zaś z listu Dicksa wynika, że wylądował w lubaskim lesie, w niewielkiej odległości od dworu w Bukowcu.

Pobyt w okolicach Szczucina

por. Evan Colbert:

"Przed opuszczeniem naszej bazy zostaliśmy poinformowani przez nasz wywiad, że w przypadku przymusowego lądowania w Polsce mamy się kontaktować z partyzantami i wykonywać ich instrukcje. Powiedziałem o tym temu mężczyźnie, a on odpowiedział, że partyzanci zostali powiadomieni i zjawią się wieczorem.
Przyjechali około osiemnastej i po moim kolejnym posiłku zabrali mnie, albo lepiej powiedzieć, wręcz zanieśli mnie do innego domu, około dwie mile dalej. Moja noga w tym czasie była praktycznie bezużyteczna. W drugim domu dali mi cywilne ubrania, więcej jedzenia i papierosów. Warto wspomnieć, że nie miałem pieniędzy, wszystko co miałem zostało stracone wraz z maszyną, ale oni ani razu nie wspomnieli o zapłacie Powiedziano mi, że kilka mil dalej mają innego oficera i że zabiorą mnie do niego tej nocy. Tak tez zrobili i po moim przybyciu na miejsce stwierdziłem, że tym oficerem jest nasz operator łączności z samolotu. Te noc spędziliśmy w trzecim domu. Następnego dnia wczesnym rankiem przedostaliśmy się do lasu. Szliśmy w stronę innego gospodarstwa w lesie, ale dwóch Niemców tam kwaterowało, więc musieliśmy leżeć na ziemi w lesie, podczas gdy Partyzanci szukali bezpiecznego miejsca dla nas. Wrócili do nas po kilku godzinach i wyruszyliśmy do pobliskiej wioski do miejscowej szkoły. Tam zostaliśmy przetrzymani do wieczora, następnie znowu przetransportowani, tym razem na wozie, do domu położonego około 10 mil od wioski. Tam zostaliśmy rozdzieleni, jako że Partyzanci nie uważali tego za rozsądne, abyśmy przebywali razem"

por. Graham C. Dicks:

"W cywilnym ubraniu, unikając głównych traktów, zostałem przeprowadzony przez partyzanta do pobliskiego gospodarstwa, gdzie jeszcze raz
dosłownie zmusili mnie do przyjęcia kolejnej porcji chleba i herbaty. W związku z niewielką odległością od linii wroga zostałem później bezpiecznie odeskortowany do innego gospodarstwa, około 4 mile dalej. Zagroda była również usytułowana przy głównej drodze, ale zostałem poproszony o schowanie się w sianie na strychu, gdzie mogłem spać. Byłem już bardzo zmęczony, a moje całe ciało potwornie obolałe. Około godziny 2 po południu obudziła mnie w mojej kryjówce żona gospodarza, serwując posiłek wystarczający dla trzech osób. Poinformowała mnie także, że nasz nawigator jest bezpieczny i pojawi się tej nocy, 17 października 1944 roku. Po obiedzie spałem aż do nocy, kiedy to zostałem zabrany do domu gospodarza, gdzie mogłem porządnie się umyć i zjeść kolację. Ta składała się z trzech jajek i szynki. Dostałem także dużo papierosów. Ponieważ jeszcze nie odespałem zmęczenia i nie pozbyłem się bólu, szybko wróciłem do kryjówki w sianie, gdzie o około 10 w nocy dołączył do mnie nawigator naszego samolotu. Jeszcze przed świtem zostaliśmy zabrani przez las do kolejnego gospodarstwa. Tu raz jeszcze, gdzie wroga w bród, pozostaliśmy w ukryciu, czekając na dogodny moment tego poranka".

Teren, na którym wylądowali zestrzeleni członkowie ciężkiego bombowca, wchodził w zakres działania placówki AK „Stanisława”. Z relacji por. Colberta wynika, że był ranny w nogę i samodzielnie nie mógł się poruszać. Wieczorem miejscowi „partyzanci” przenieśli rannego oficera do zagrody, która była oddalona o kilka mil. Do któregoś domu, w nocy, został też dostarczony drugi z uratowanych lotników. Niestety, w żadnym znanym mi lokalnym źródle nie natrafiłem na informacje, w jakich domach na terenie gminy Szczucin zestrzeleni lotnicy mogli być ukrywani. Jedynie o tym fakcie pisała Jadwiga Bogusz-Bajorek w opracowaniu „Ziemianie polscy w XX w. Słownik biograficzny”.

Szczucin i okolice znalazły się w strefie przyfrontowej, a tym samym były szczególnie narażone na zwiększoną kontrolę ze strony okupanta. Dodatkowo sołectwa były wysiedlane, a miejscowa ludność była zmuszana do prac przy fortyfikacjach. Tym samym, przemieszczanie się z osobami, które miały trudności w chodzeniu, nie znały języka polskiego i ukrywanie ich musiało stanowić dużą trudność.

Pobyt na Powiślu

por. Graham C. Dicks:

"Następnie zaopiekował się nami dyrektor szkoły w małej wiosce, który przetrzymał nas aż do zmierzchu, kiedy to po raz kolejny zostaliśmy przetransportowani furmanką do oddalonej o 10 mil wioski. Tam zostaliśmy rozdzieleni ze względów bezpieczeństwa, nawigator został zabrany w miejsce, gdzie mógł otrzymać właściwa opiekę lekarską miejscowego medyka. Podczas lądowania poważnie uszkodził kolano.
Przez następny tydzień przebywałem u rodziny, w której jedna z córek całkiem dobrze mówiła po angielsku. Dzięki temu, że ludzie owi byli raczej zamożni, zostałem wyposażony we wszystkie niezbędne rzeczy, nie wyłączając brzytwy. Stamtąd zostałem ponownie przewieziony furmanką do następnego gospodarstwa oddalonego o 10 mil, gdzie pozostałem przez 3 tygodnie. Ten dom był dobrze chroniony poprzez drzewa i bliskość Wisły. Mogłem swobodnie się przemieszczać bez obawy zauważenia przez niemieckich żołnierzy. Niestety odnowiło się moje zranienie spowodowane uprzężą
spadochronu, ale muszę przyznać, że otrzymałem wszelką niezbędna pomoc ze strony doktora, który odwiedzał mnie regularnie co kilka dni. Rana wymagała zastrzyków, co wkrótce okazało się skuteczną kuracją. Wielkie dzięki DOKTORZE!"

por. Evan Colbert

"Na miejscu (w piątym domu) zostałem położony spać i opiekowano się mną jak dzieckiem. Następnego ranka sprowadzono miejscowego lekarza, który włożył moją nogę w gips. Ludzie ci byli całkiem dobrze sytuowani i, można powiedzieć, grube ryby w okolicy. Zostałem tam przez około tydzień, następnie zdecydowali przenieść mnie raz jeszcze, jako że Niemcy poinformowali ich o tym, że chcieliby zakwaterować tam jakichś oficerów następnego dnia.
Od tego momentu byłem przenoszony jeszcze do trzech innych domów, których mieszkańcy byli przedstawicielami różnych klas społecznych, zarówno ubodzy jak i zamożni. We wszystkich polskich domach, w których przebywałem, bez względu na to czy u ludzi biednych czy bogatych, otrzymywałem tak samo dobre traktowanie, oddawali mi wszystko co mieli. Ubrania, papierosy, przybory toaletowe, a obecnie próbują dla nas zdobyć karty identyfikacyjne.
Obecnie jestem z powrotem w tym dużym domu, gdzie najpierw oglądał mnie lekarz i gdzie traktują mnie w sposób nie inny jak tylko doskonały"

Ponieważ Szczucin i okolice stanowiły strefę przyfrontową, która była szczególnie nadzorowana przez okupanta, w dowództwie placówki „Stanisława” zapadła decyzja o sprawnej ewakuacji uratowanych lotników w bezpieczniejsze rejony Powiśla. Do tego zadania wyznaczono – Jana Orszulaka ps. „Wydra”, adiutanta placówki „Stanisława”. Do punktu kontaktowego miał ich dostarczyć Franciszek Dzięgiel ps. Zygzak”. W trakcie zbliżania się do umówionego miejsca, natknęli się na patrol niemiecki, który na wędrujących lasem mężczyzn nie zwrócił żadnej uwagi.

Do zakończenia działań wojennych uratowani lotnicy przebywali w sołectwach Kanna i Bolesław. Zamieszkiwali w domach Pawła Kochanka z Bolesławia, Tadeusza Babiarza ps. „Sodalis” oraz rodziny Hudyków. Gościny użyczył im też dworek Krzysztofa Sroczyńskiego.

Trud przechowania lotników nie poszedł na marne. Zestrzelonym lotnikom po wkroczeniu Armii Czerwonej udało się przez Związek Radziecki przedostać do swoich.

Obraz Niemców

por. Evan Colbert:

"Chciałbym dodać kilka słów o niemieckim traktowaniu tutejszych ludzi. Osobiście nie widziałem przykładów brutalności czy zabijania, ponieważ tutaj, ze względu na to, że do linii frontu jest około 10 mil, nie ma Gestapo. Ale praktycznie każda rodzina straciła jakiegoś krewnego z powodu niemieckiego okrucieństwa. Widziałem mężczyzn wywożonych na roboty. Starsi mężczyźni, którzy ledwo chodzą, kopią okopy dla Niemców, a gdy zrobią dostatecznie dużo, już nie wracają. W tym domu widuję dużo Niemców, praktycznie codziennie jednego lub dwóch. Zabrali niemalże wszystko, np.bydło i konie. Konie do pracy, bydło na ubój. Oczywiście oni skupują zboże i nikomu nie wolno sprzedać komu innemu, chociaż oczywiście tak się zdarza".

por. Graham C. Dicks:

"Jeśli chodzi o okrucieństwo Niemców, opisane w załączonym oświadczeniu, nie mogę zrobić nic więcej poza poświadczeniem jego prawdziwości. Nie widziałem wprawdzie brutalności czy morderstw, słyszałem natomiast wystarczająco wiele, aby wyrobić sobie opinię o niemieckim zachowaniu, nie wyłączając grabieży miejscowych z większości zapasów żywności czy inwentarza które mieli w posiadaniu. W obliczu trwającej już pięć lat okupacji szczególnie podziwiam polską odwagę i śmiałość okazaną w opiece nad nami i ochronie przed dostaniem się do niewoli, zwłaszcza ze względu na bliskość frontu".

Uratowani lotnicy, dzięki wzorowej postawie Polaków, nie zetknęli się z bezpośrednio z niemieckim okupantem. Godzi się przypomnieć, że Dicks

w czasie pobytu na Powiślu, zaznał uczucia strachu wobec Niemców. W chwili, gdy udawał się na badania, on oraz towarzyszący mu Jan Misiaszek ps. „Wit”, żołnierz placówki „Malwina”, natknęli się patrol niemiecki, który rozpoczął rewizję w domu, w którym zdążył się ukryć aliancki lotnik.
Na szczęście skończyło się to szczęśliwie, a żołnierze z miejscowej placówki „Malwina” byli przygotowani do ewentualnego odbicia lotnika.

szczęście skończyło się to szczęśliwie, a żołnierze z miejscowej placówki „Malwina” byli przygotowani do ewentualnego odbicia lotnika.

Obraz Polaków

por. Evan Colbert:

"Kiedy myślę o tych ludziach tak dla nas dobrych, którzy mogli być zastrzeleni w przypadku zdemaskowania, dociera do mnie, że oni ponosili to całe ryzyko niczego w zamian nie oczekując.Powyższe słowa są prawdopodobnie skromną relacją mojego pobytu w Polsce. To co chciałem przekazać, mam nadzieję jest jasne. To znaczy ten wspaniały sposób, w który Polacy, po pięciu latach piekła ciągle mają odwagę, żeby stawiać im opór. Obecnie wszyscy czekamy z nadzieją na ofensywę Bolszewików, ponieważ przedostanie się w tej chwili na drugą stronę linii frontu jest niemożliwe. Istnieje tez prawdopodobieństwo, że Niemcy będą chcieli się ewakuować w te rejony. W takim wypadku każdy dostanie dwie godziny na spakowanie, wszystko użyteczne zostanie zabrane przez Niemców, reszta spalona.
Na zakończenie stwierdzam, że jeśli zostaniemy wzięci do niewoli przez Niemców, lub nie zdołamy opuścić Polski, nie nastąpi to z powodu braku pomocy i wysiłków ze strony partyzantów aby nas przetrzymać bezpiecznych i wolnych"

por. Graham C. Dicks:

"W momencie pisania tego listu, dwa miesiące po naszym zestrzeleniu jestem w kolejnej wiosce, gdzie zostałem przyjęty bardzo szczodrze. Prawie powróciłem do zdrowia i mam już za sobą najgorsze – pęcherze i aklimatyzację. We wszystkich miejscach, gdzie się ukrywałem, pomimo, że były to gospodarstwa lub stodoły, miałem najlepszą możliwą opiekę. Doceniam i chcę pamiętać o niedoli, jaką znosili Polacy pozbawieni spokoju i bezpieczeństwa w tym, co robili. Gdziekolwiek się znalazłem, wśród bogatych czy biednych, chłopów czy gospodarzy, byłem zawsze traktowany w sposób najlepszy z możliwych. Nieraz dostrzegałem u nich irytację, kiedy proponowałem zapłatę za jakieś artykuły czy żywność. Partyzanci po prostu odmawiają przyjmowania pieniędzy, twierdząc, że wspieranie nas jest ich obowiązkiem. (…)
Podsumowując muszę stwierdzić, że nie mogło być dla nas bezpieczniejszego i bardziej komfortowego schronienia, niż to, w którym się znaleźliśmy. Jeśli natomiast wydarzy się coś nieprzewidywanego, co uniemożliwi nam nasze bezpieczne opuszczenie Polski, nie będzie to udziałem Polskich partyzantów".

Z listów wynika, że Polacy to odważny naród, który mimo długiej okupacji, nadal miał siłę stawiać wrogowi opór. Alianccy żołnierze byli przekonani, że nawet gdyby dostali się do niewoli, nie będzie to winą Polaków.

Nowe ustalenia

Trudno jest dzisiaj odtworzyć wszystkie miejsca pobytu lotników na terenie gminy Szczucin. Niewątpliwie pewne światło rzuca na tę sprawę pierwszy tom serii słowników biograficznych opisujących ziemian polskich XX wieku. W 1tomie „Ziemianie polscy w XX wieku” (red. Antoni Arkuszewicz) Jadwiga Bogusz –Bajorek w nocie poświęconej Wandzie Bogusz z Ziemblic, żonie Franciszka Ksawerego z Ziemblic Bogusza, która od 1919 r. mieszkała w Bukowcu, twierdzi, że w lipcu 1944 r.

"gdy cała okolica znalazła się w pasie przyfrontowym, dwór w Bukowcu, dzięki położeniu w środku lasów, został zajęty przez niemieckie dowództwo frontu, a jego mieszkańcy zostali usunięci do stojącej obok oficyny. W piwnicy tejże oficyny na początku września 1944 r., pod bokiem sztabu niemieckiego, Wanda Bogusz dała schronienie dwom angielskim lotnikom, którzy po zestrzeleniu ich samolotu wracającego z misji pomocy walczącej Warszawie, zawędrowali niemalże w „paszczę lwa”. Po skontaktowaniu się z miejscowym członkiem AK, lotnicy zostali przeprowadzeni do odległego o 20 km dworu w Bolesławiu".

Dalsze światełko dotyczące tego wydarzenia dostarczają nam ustne relacje mieszkańców gminy Szczucin. Wynika z nich, że jeden z lotników mógł ukrywać się w domu rodzinnym Piekielniaków w Lubaszu, który znajduje się w bliskiej odległości od dworu Boguszów. Jeszcze po wojnie, w domu Piekielniaków, miała być widziana lotnicza kurtka.

W materiałach zebranych przez ppłka Stefana Musiałka-Łowickiego znajdują się meldunki miejscowej AK, która informowała swoje dowództwo o zestrzelonym samolocie w październiku 1944 r. na Powiślu. Z pierwszego meldunku wynika, że w wyniku walki między Liberatorem a Messerschmittem obydwa samoloty spadły. Z załogi alianckiego samolotu czterech członków załogi uratowało się dzięki żołnierzom z placówek „Stanisława” i „Malwina”, jeden natknął się na wartę nieprzyjaciela i został ujęty, a los pozostałych członków załogi jest nieznany.

Meldunek z 27 października 1944 r mówi o tym, że rozkazem dowódcy obwodu Dąbrowa Tarnowska, kpt. Stanisław Rogawski ps. „Tomasz”, udzielił żołnierskiego podziękowania dowódcy placówki „Stanisława” oraz żołnierzom, którzy brali udział w pewnej akcji, w czasie której wykazali pełne poświęcenie i takt. Zasady konspiracji uniemożliwiły dokładne określenie przyczyn podziękowania. Jednak data rozkazu (10 dni od zestrzelenia Liberatora) pozwala przypuszczać, że mogło tu chodzić o uratowanie alianckich lotników.

Z kolejnego meldunku (listopad 1944 r.) wynika, że wiedza o tej tragedii jest już precyzyjniejsza. Nadal meldowano, że samolot niemiecki też został strącony, ale pięciu członków załogi Liberatora poniosło śmierć, a dwóch z trzech, którzy wyskoczyli zostało zamelinowanych przez miejscowy ruch oporu: "Są to Anglicy: 1. Ltn. Dicks nr 313340 (SAAF) 2. Ltn. Colbert nr 102502 (SAAF). Wyżej powiadomieni proszą o powiadomienia dowództwa i rodzin". [Teki ppłka Stefana Musiałka –Łowickiego 33/504/9].

Poszukiwania zestrzelonych lotników alianckich przez powiatowe władze trwały jeszcze w październiku 1945 r. Z zachowanych akt zarządu Gminy Szczucin wynika, że Michał Fortuna, wójt gminy Szczucin, w odpowiedzi na telefonogram o poszukiwaniu brytyjskiego lotnika, napisał o ustaleniach, do jakich udało się dotrzeć ówczesnym urzędnikom. Informowano, że samolot został zestrzelony około 10 godz. wieczorem w sierpniu 1944 r. Widzieli ten fakt mieszkańcy sołectwa Brzezówka (sąsiednia miejscowość od Czarkówki), którzy natknęli się na zabitego mężczyznę w brytyjskim mundurze wraz ze spadochronem. Był wysokiego wzrostu, lat ok. 30. Rano Niemcy postawili przy nim wartę i rozpoczęli poszukiwania pozostałych członków załogi, których nie udało się najprawdopodobniej odnaleźć. Około południa Niemcy rozebrali zabitego z munduru, a zwłoki zabitego kazali ludności cywilnej pochować.

Udało się też dotrzeć do spisanych relacji świadka tych wydarzeń. Świadectwo tych wydarzeń znalazłem w tekach ppłka Stefana Musiałka-Łowickiego. Jest to obszerny artykuł pt.: „Katastrofa brytyjskiego Liberatora” (3 strony maszynopisu), napisany po wojnie przez plutonowego Jana Orszulaka ps. „Wydra”, adiutanta placówki „Stanisława”, uczestnika tych wydarzeń. Były żołnierz placówki szczegółowo opisał moment zestrzelenia samolotu:

"Z pięciu ludzi, którzy opuścili płonący samolot ze spadochronami, tylko trzej wylądowali cało na polskiej ziemi, dwu z nich, którym spadochrony, ze względu na małą wysokość nie otworzyły się, zginęli śmiercią lotnika. Dwóch ostatnich z załogi lotników, którzy nie zdążyli opuścić samolotu – a może byli ciężko ranni lub zabici – zginęło straszną śmiercią w ogniu własnej maszyny, która uderzając o ziemię, jakby w końcowej agonii, wyrzuciła wysoko gejzer ognia, niczym ostatni salut dla poległych lotników"

[J. Orszulak, "Katastrofa brytyjskiego Liberatora", mps, Teki ppłka Stefana Musiałka-Łowickiego 33/504/10].
"Katastrofa brytyjskiego Liberatora", Jan Orszulak , maszynopis. Teki ppłka "Mirosława" Stefana Musiałka - Łowickiego (sygn. 33/504/10). Archiwum Państwowe w Tarnowie.

Początkowo uratowani lotnicy zostali „zamelinowani” przez Jana Orszulaka w mieszkaniu Stanisława Ryczka, kierownika szkoły w Wólce Mędrzechowskiej. Później kontakt z alianckimi lotnikami autorowi artykułu urwał się, gdyż przejęli ich żołnierze z placówki „Malwina”. Z relacji Jana Orszulaka wynika, że w jego domu w Wólce Mędrzechowskiej zdeponowane zostały dokumenty poległych lotników, oznaki broni i stopni oraz zdjęcia. Niestety pamiątki te zaginęły.

Kończąc artykuł chciałbym jeszcze raz przypomnieć słowa Jana Orszulaka, który opisując moment roztrzaskania się o ziemię płonącego Liberatora porównał go do wysokiego gejzeru ognia, który był jakby ostatnim salutem dla poległych lotników. Uważam, że nie był to ostatni salut dla tych dzielnych młodych ludzi. Pamięć o bohaterskich lotnikach oraz o osobach, które uratowanym lotnikom udzieliły pomocy na Powiślu trwa nadal.


Marek Jachym

Bibliografia:

Baszak Z., Placówka AK „Malwina”, Tarnów 1992.
Bieniecki K., Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, Warszawa 2005.
Bogusz-Bajorek J., Bogusz z Ziemblic Wanda, Ziemianie polscy w XX w. Słownik biograficzny, Warszawa 1999, s. 15.
Jachym M., Dramat pilotów Liberatora KH-152 „F”, Dostępny w Internecie https://sites.google.com/site/klubak32/publikacje-o-AK.
Kupiec A., Zapomniana historia radgoskiego Liberatora, Dostępny w Internecie www.kurier dąbrowski.pl/zapomniana-historia-radgoskiego-liberatora
List S. Krajewskiego do Powiatowego Oddziału PCK w Dąbrowie Tarnowskiej z 20 maja 1947 r. , rękopis, Archiwum Szkoły Podstawowej w Zabrniu
Lithgow M. D., Jak zginął pilot Lithgow?, „Przekrój” 1959, nr 762.
Orszulak J., Jak zginął pilot Lithgow?, „Przekrój” 1969, ,nr 1280.
J. Orszulak, Katastrofa brytyjskiego Liberatora, , maszynopis , Archiwum Narodowe Tarnów -Teki ppłk. Stefana Musiałka-Łowickiego -33/504/ 10.
Meldunek sytuacyjny z dnia 20X 1944 o godz. 16.00, rękopis, Archiwum Narodowe Tarnów -Teki ppłk. Stefana Musiałka-Łowickiego -33/504/10.
Meldunek sytuacyjny z dnia 1i 2 XI 44 o godz. 6.00, maszynopis , Archiwum Narodowe Tarnów -Teki ppłk. Stefana Musiałka-Łowickiego -33/504/9.
Pismo do Starostwa Powiatowego w Dąbrowie z dn. 30.10. 1945, maszynopis, Archiwum Narodowe Tarnów – Akta Gminy Szczucin 26.
Rzeszuto J., Jak było naprawdę z „Liberatorem”, „TeMI” 1990, nr 47.
Rozkaz nr43, maszynopis, Archiwum Narodowe Tarnów -Teki ppłk. Stefana Musiałka-Łowickiego -33/504/ 10.
Sitarz Z., Nieznana historia zestrzelonego Liberatora, Dostępny w Internecie www.temi.pltemi/regiom/27-region/5468-nieznana-historia-zestrzelonego-Liberatora.
Zestrzelony Liberator, [dostęp 16 stycznia 2015]. Dostępny w Internecie www.dws.org.pl